Ze wspomnień Henryka Kulikowskiego

Chojnowo! ach Chojnowo!

W czasie wakacji w 1958 r. przyjeżdża do mnie do Karpowicz (gdzie pracowałem) podinspektor Wydziału Oświaty pani Jankowska i proponuje mi przeniesienie do szkoły podstawowej w Chojnowie, gdyz tam koniecznie potrzebny jest kierownik szkoły. Nie pomogły moje argumenty, że tu jest mi dobrze. W Chojnowie jest 2 ha ziemi szkolnej, a ryb więcej niż w Karpowiczach. Cóż było robić. Pojadę do Chojnowa, jeśli mi się tam spodoba to wynajmę mieszkanie i wracając zawiadomię Wydział Oświaty – oznajmiłem. Tak też się stało. Pojechałem rowerem. Chojnowo – moje pierwsze wrażenie wieś wśród lasów, cicha, z szosy nie widoczna, ludzie jacyś szarzy? Pierwsze kontakty z nimi ożywiły mnie. Okazali się ludźmi wesołymi, roześmianymi, rozmownymi. Jak to dobrze, że kierownikiem szkoły nareszcie będzie mężczyzna. Będzie można coś konkretnego zrobić – powtarzali. Natychmiast załatwili mi mieszkanie – „szybko przyjeżdżaj” – powiedzieli. Wracając przez Mońki zawiadomiłem inspektora, że przechodzę. Podając rękę powiedział; dziękuję, rób swoje. W połowie ostatniej dekady sierpnia z rodziną i swoim dobytkiem dojechaliśmy na miejsce.

Ludzie zbiegli się błyskawicznie, wszystko poznosili, ustawili w kuchni i pokoju. Do wieczora sprawdziłem kancelarię, bibliotekę, szkołę i poczyniłem pierwsze przygotowania do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Była pani kierownik szkoły nie zgłosiła się do przekazania obiektu, gdyż wyszła za mąż. Następnego dnia z rana przyszli do mnie członkowie Komitetu Rodzicielskiego i sąsiedzi. Na wstępie zapytali „a pan pije”? Odpowiedziałem pytaniem: a macie? Głośno się roześmieli wyciągając z kieszeni wódkę i zagrychę ze sklepu. Rozsiedliśmy się przy szklankach i zaczęła się dyskusja. Zapytany o szkołę odpowiedziałem „rozgardiasz”. Oświadczyli mi, że będę maił ciężko, lecz żebym się nie martwił, oni będą przy mnie. Z miejsca wypłynęła sprawa ziemi szkolnej. Marzą o pobudowaniu nowej szkoły. Jeden hektar tej ziemi jest uprawny, a na drugim są „wądoły” (jamy na ziemniaki). W pierwszej kolejności trzeba to wyrównać, tylko jak? W tych okolicach jest przeprowadzana melioracja. Kierownictwo i baza sprzętu znajduje się na Dobarzu. Mają spychacze na gąsienicach. Mieszkają u Henryka Jarząbskiego i trzeba z nimi nawiązać jakoś kontakt! Na drugi dzień rowerem pojechałem na Dobarz zapoznać się z kierowniczką szkoły panią Lodzią. Szkoła mieściła się u tego Jarząbskiego i ona tam mieszkała. Zapoznała mnie z nim. Opowiedziałem mu o kłopotach chojnowiczan, prosząc o pomoc w zdobyciu spychacza. Uśmiechnął się mówiąc – przyjeżdżajcie z chojnowcami i wódką, a sprawę załatwimy. Wieczorem zwołałem zebranie wsi zapoznając ze sprawą „wądołów” i składce. Jednogłośnie krzyknięto „taak”. Z chojnowcami i wódką pojechaliśmy do kierownika bazy. Okazał się bardzo miłym człowiekiem. Wezwał do siebie kierowcę mówiąc „słuchaj! ja nic nie wiem, a Ty weź z bazy paliwa ile trzeba, jedź do Chojnowa zrównać ich „wądoły” na placu szkolnym. Czas pracy masz zaliczony u mnie, a ludzie dodatkowo Ci zapłacą. Tylko nie zedrzyj z nich skóry. Det pracował ponad 20 godzin, wykarmiony przez wieś kierowca zadowolony z wynagrodzenia powrócił do bazy, a chojnowskie wądoły zniknęły.

Zaczął się rok szkolny, a „nowej siły” jak nie było tak nie ma. Dzieci musza się uczyć, a ja jeden od nocy do nocy haruje jak w kieracie. Aż wreszcie zjawiła się „nowa siła” – Marysia Klimaszewska z Kiślaka. Młodziutka, chudziutka, wystraszona, ale zawsze „siła”. Odetchnąłem, bo tego jak dotąd było już za wiele.

Żona z malutkimi dziećmi nie pracowała. Szyła na maszynie, robiła na drutach, szydełkowała, wyszywała, haftowała. To zainteresowało kobiety chojnowskie. Zwróciłem się do PZPR-u o zorganizowanie zajęć dla piękniejszej części Chojnowa. Przyjechali! Prezes Karolczuk, pan Szeszko i inni, zauważyli dużą chęć do nauki i zaczęło się. Organizowano kursy kroju i szycia, haftu i wyszywania, wekowania i przechowywania artykułów spożywczych, gotowania. Zajmowałem z rodziną cały dom, więc zajęcia odbywały się na miejscu. Na ziemi szkolnej uprawiałem żyto i ziemniaki. Hodowałem świnie, kury, króliki. Część ziemi po „wądołach” uprawiałem pod warzywa, które nie były znane gospodyniom. Warzywa były otoczone szerokim pasem kukurydzy, którą pokazowo zakiszałem na zimę dla świń i kur. Na placu szkolnym uprawiałem nowoczesne gatunki ziemniaków pod nadzorem pana Wandalina (instruktor). Zbiory z działek doświadczalnych szły do rolników do dalszej produkcji.

Po pewnym czasie wypłynęła sprawa dorosłej młodzieży, która nie maiła ukończonej szkoły podstawowej. Bez szkoły trudno było dostać pracę. Zorganizowałem, więc wieczorową szkołę dla dorosłych. Uzbierało się 25 chłopców w wieku 20 – 30 lat. I tak codziennie po porannym sprawunku przy zwierzętach zajęcia dzienne do godz. 13 30, obiad, a wieczorem od 16 00 do 20 00 zajęcia z dorosłymi. Dorośli byli bardzo zdyscyplinowani, prowadzili notatki, odpytywani byli jak dzieciaki. Po ukończeniu wszyscy zdali egzamin i rozproszyli się po świecie za pracą. Moje dzieci poszły w świat.

Jakież można zorganizować rozrywki we wsi leśnej zabitej deskami. A jednak można. Miałem zapisany repertuar wystąpień artystycznych w ZHP przy ogniskach i na scenie z 1947 r. Na suwalszczyźnie prowadziłem silny zespół artystyczny, sam byłem tancerzem w zespole Puńsk. Materiał jest – ludzi brak. Znalazłem ludzi uzdolnionych artystycznie, którzy nawet tym nie wiedzieli. Jednym z nich był Wacław Magnuszewski, szwagier Chojnowskich (Dragonów), a drugim Leopold Pisanko – sklepowy. Pierwszy występował na scenie w czasie różnych uroczystości, drugi komik, bawił ludzi poza szkołą. Wszystkie wiejskie uroczystości kończyły się występami artystycznymi na scenie szkolnej: skecze, monologi, piosenki. Często też w szkole odbywały się zabawy taneczne, nigdy nie były zakłócone jakimiś wybrykami.

Na początku mojej pracy w Chojnowie oddałem szkołę pod opiekę wójta gm. Trzcianne pana Wejdy Bolesława. Stał się on honorowym członkiem szkoły i lokalnej społeczności. Był z tego bardzo zadowolony i chętnie przybywał na wszystkie uroczystości. Był etatowym Świętym Mikołajem. Wyposażył szkołę w najpotrzebniejsze przybory. Przy placu szkolnym mieszkał rolnik Władysław Rutkowski. Pomagał mi przy uprawie roli, był gospodarzem klasy na kursie oświaty dla dorosłych, odpowiedzialnym za dyscyplinę. Po ukończeniu VII klasy podjął pracę jako gajowy. Na szczególny szacunek zasługuje Antoni Dziekoński, spokojny, uczynny, dobry rolnik, ślusarz. Dużo pomagał szkole. Wyróżniał się też Henryk Dąbrowski, bogaty, dobry rolnik o dużej wiedzy rolniczej. Cały czas był przewodniczącym komitetu rodzicielskiego. W ocenie ogólnej rolnicy z Chojnowa byli wspaniałymi ludźmi. Z perspektywy półwiecza oceniam ich bardzo wysoko. Bardzo ich polubiłem, gdyż zasłużyli na to. Oni też się do mnie przywiązali. Z pełnym zaufaniem zwracali się do mnie z prywatnymi sprawami. Większość z nich już nie żyje. Cześć ich pamięci!

Chłopska Dola

Żywił i bronił , swe piersi nadstawiał
Od carów i panów baty dostawał
Bił się za wolność, bo kochał Ojczyznę
Cierpiał głód i chłód, odrabiał pańszczyznę

Hodował swe dzieci w trudzie i znoju
I w razie potrzeby stawał do boju
Dla dobra ogółu, oddał swe wiano
Zbiedniał i wychudł – o nim zapomniano

Komuna chłopa po plecach klepała
A złota wolność na łeb mu nas…a
Wieś polska miodem, mlekiem płynąca
została sama uryna cuchnąca

Od pracy chłopu aż trzeszczą stawy
Partyjny polityk pisze mu ustawy
Jak go ogolić co wyrwać z kieszeni
Los chłopa – konia chyba się nie zmieni

Zostało piękno wsi i złudna nadzieja
Pracuj i hoduj krwiopijcą – złodziejom
Bo taki los twój, mój drogi chłopie
Nie politykuj, siedź cicho w swojej chałupie

Z wszelkich wartości chłopa obrali
Sami siebie Bogu ofiarowali
Aby Bóg pilnował ich interesów
I nie dopuścił do wrogich im stresów.

Zebrał Arkadiusz Studniarek

e-monki.pl © a. studniarek