Relikty demonologii ludowej w miejscowościach nadbiebrzańskich

Jarosław Marczak rocznik 1963. Z wykształcenia chemik, a z zamiłowania historyk, etnograf, ekolog i osoba głęboko uzależniona od Biebrzy. Z rzeką i jej bagnami zetknąłem się ponad 30 lat temu. Urzekło mnie jej piękno, przestrzeń i zieloność łąk, a także pewien pierwiastek tajemniczości, który dawał się odczuć podczas słuchania opowieści - zwykle starszych już wiekiem tutejszych mieszkańców.

Efektem tychże spotkań i rozmów jest przedstawiony poniżej artykuł Relikty demonologii ludowej w miejscowościach nadbiebrzańskich. Praca nad nim trwała kilka lat i według mojej wiedzy jest pierwszym tak obszernym opracowaniem - o odchodzących w niepamięć - strachach, duchach, diabłach upiorach i innych nadbiebrzańskich demonach.

Tekst nie powstałby jednak w takiej formie, gdyby nie zaangażowanie tutejszych regionalistów, z których prac pozwoliłem sobie skorzystać. Wymienić należy tutaj artykuły Ireny Drowdiłło - Batury z Augustowa, Renaty Łuby - Kaczyńskiej z Polkowa czy Arkadiusza Studniarka z Moniek.

Mam nadzieję, że wyniki mojej pracy, ze względu na swoją nieziemską tematykę, spotkają się z życzliwym przyjęciem z strony Czytelników.

Życzę Państwu przyjemnej lektury.

Autor.


Relikty demonologii ludowej w miejscowościach nadbiebrzańskich

Naukowcy zajmujący się badaniem wierzeń i mitologią dawnych Słowian są w bardzo trudnym położeniu. Nie dysponując bowiem źródłami pisanymi, które pozwoliłyby odpowiedzieć na zasadnicze pytania dotyczące słowiańskiej religii, muszą sięgać do dorobku historiograficznego, archeologicznego, religioznawstwa porównawczego, a także do badań językoznawczych i etymologicznych. Wielu badaczy zastanawia się ponadto nad stopniem ukształtowania się panteonu bóstw słowiańskich jako zorganizowanego zespołu mitów naczelnych. Wydaje się, że tego rodzaju politeistyczna organizacja wierzeń pojawiła się stosunkowo późno i że właściwą płaszczyzną słowiańskiej religii pozostawała demonologia, a więc niższego rodzaju wiara w różnorodne istoty ponadzmysłowe, które występowały w otaczającej człowieka rzeczywistości przyrodniczej i społecznej. Po zniszczeniu przez postępującą chrystianizację ośrodków kultów słowiańskich, a tym samym panteonu naczelnych bóstw, pomniejsze zaczynały własny i samodzielny żywot, zwykle w kręgu wiejskim. Rozpoczął się skomplikowany proces dostosowywania się ich do nowej rzeczywistości. Pozbawione Peruna, Swaroga, Świętowita i innych, funkcjonowały przez wieki obok coraz silniejszej nowej religii, tworząc skomplikowaną mitologię tyle, że mało zhierarchizowaną i obejmującą całe mrowie różnego rodzaju ponadzmysłowych istot - nazywanymi ogólnie demonami. Pamiętając o słowiańskim rodowodzie większości tych wierzeń, zwrócić należy uwagę na fakt, że w toku zachodzących procesów chrystianizacyjnych, w kulturze ludowej ukształtowało się zjawisko tzw. dwuwiary, polegającej na syntezie i przetworzeniu słowiańskich wątków pogańskich z chrześcijaństwem. Kościół ostro występował przeciw oficjalnym lub szeroko rozpowszechnionym praktykom kultowym. Tolerował natomiast praktykowanie prywatnych i lokalnych zwyczajów i wierzeń o słowiańskiej proweniencji. W efekcie udało się wyplenić kult Perkuna czy Świętowita, natomiast na bardzo długo żywa pozostawała wiara w pomniejsze bóstwa. Najpełniej przejawiało się to w szczególnym synkretyzmie kulturowym obrazu diabła - wizji ludowej i chrześcijańskiej.

Jak wiele było istot demonicznych i jak silnie ich świat przenikał i wpływał na świat ludzi, niech świadczy fakt, że nazwy, określenia czy imiona wielu z nich przeszły do mowy potocznej i w szczątkowej formie obecne są nadal w choćby w różnego rodzaju przesądach, a także przysłowiach i powiedzeniach.

Demony duszą i gniotą, straszą jękiem. Płaczem i gwizdem, śmiechem, klaskaniem, jeżdżą na ludziach, wysysają krew i mleko, wyżerają wnętrzności, męczą kobiety ciężarne, podmieniają niemowlęcia, porywają dziewczyny i kobiety, wchodzą w stosunki płciowe z ludźmi. Demony niepokoją swym śpiewem i muzyką, potrafią zgubić swym tańcem. Mogą być także nieokreślone strachy czyhające na człowieka" tam gdzie straszy: u grobu, w mieszkaniu, przy zakopanym skarbie, w miejscu zbrodni, przy moście - pisał znakomity historyk Aleksander Gieysztor w "Mitologii Słowian".

Na kulturę ludową składają się dwa obszary: kultura materialna i kultura duchowa. Obie są ze sobą silnie powiązane, a granica oddzielająca obie przestrzenie jest nieostra. Przeobrażenia zachodzące na wsi polskiej spowodowały wiele zmian w obu tych obszarach. O ile jednak świat ludowej kultury materialnej - pomimo przemian jest jeszcze stosunkowo łatwy do udokumentowania i opisania - to świat duchowy zdaje się odchodzić cicho i niezauważenie. Kultura duchowa obejmowała, bowiem tę część naszego życia, na które wpływ miały: religia, magia i sztuka. Kultura duchowa w istotny sposób opisywała, porządkowała tłumaczyła i regulowała stosunki międzyludzkie, a także wyznaczała normy życia mieszkańcom wsi.

Poza oficjalną religią funkcjonował panteon istot ze świata nadzmysłowego, czyli demony. Literatura podaje różne określenia słowa ,,demon". Wielka Encyklopedia PWN definiuje je jako " zły duch szatan, duch dobry lub zły, wpływający na losy ludzkie, później zły duch, szatan. Władysław Kopaliński w "Słowniku mitów i tradycji kultury istoty te definiuje w następujący sposób: "W dawnych wierzeniach ludowych istota nadprzyrodzona, o cechach na wpół boskich i na wpół ludzkich, groźna lub rzadziej dobrotliwa. Najważniejszymi demonami były diabły. W demonologii słowiańskiej rozróżniano: boginki (rusałki) porywające dziewczęta i dzieci; przypołudnice pojawiające się na polu w czasie upału; topielice wciągające ludzi do wody latawce fruwające na wietrze, płanetnicy w chmurach, ubożęta i skrzaty pilnujący domu, wreszcie bobo postrach dzieci. Bohdan Baranowski przypisuje im negatywne cechy i zalicza do bóstw niższego rzędu. Z kolei Jerzy Sienkiewicz przedstawia postać demoniczną jako istotę o cechach negatywnych, przynależną do świata pozaziemskiego, lecz nie boskiego. Demony w jego ujęciu to istoty przybierające postacie ludzi lub zwierząt, mające moc bycia niewidzialnymi, zawieszone pomiędzy światem boskim i ludzkim.

Współczesna klasyfikacja postaci z panteonu demonów nie jest łatwa. Wynika to nie tylko z trudności wybrania właściwego kryterium na określenie terminu "demon", ale także ilości i różnorodności zebranego materiału etnograficznego oraz faktu, że sfera wierzeń jest obszarem dynamicznym. To, co było realne, barwne i łatwe do opisania jeszcze kilkadziesiąt lat temu - dzisiaj jest zaledwie bladym wspomnieniem. Próby tej podjęło się kilku badaczy m.in. Kazimierz Moszyński, który zaproponował podział istot ponadzmysłowych ze względu na miejsce ich występowania tj. demony powiązane ze środowiskiem wodnym, powietrznym lub lądowym czy Leonard Pełka, który z kolei przedstawił podział demonów na grupy przypisane zjawiskom atmosferycznym, przyrodniczym i życia społecznego. Ciekawe podział zaproponował wspomniany Jerzy Sienkiewicz, z którego specyfikacji - z pewnymi zmianami korzystam.

1. Aktywność demonów związanych ze specyfiką miejsca:

  • a) cmentarze i miejsca tragicznej śmierci,
  • b) nawiedzone domy,
  • c) zapadłe kościoły i grody,
  • d) istoty demoniczne spotykane na drogach i miejscach granicznych.

2. Niematerialny charakter istot demonicznych z podziałem na:

  • a) duchy/dusze dzieci nie ochrzczonych,
  • b) zjawiska foniczne o charakterze demonicznym,
  • c) ognie i niezidentyfikowane siły jako zjawiska o charakterze demonicznym.

3. Przybieranie przez istoty demoniczne postaci zwierzęcej - zwierzęce postacie diabła, dusze ludzi pod postacią zwierząt.

4. Półdemoniczny charakter postaci:

  • a) strzygi, upiory,
  • b) zmory,
  • c) czarownice,
  • d) wodniki, topielce, rusałki.

Aktywność demonów w związku ze specyfiką miejsca

Cmentarze i miejsca gwałtownej śmierci

W zebranych materiałach terenowych nawiązujących do obrzędowości pogrzebowej oraz poświęconej ludowemu rytuałowi śmierci znajdujemy liczne opisy powracania zmarłych do rodzinnego domu, czyli świata, w którym jeszcze niedawno przyszło im żyć. W ludowej wizji opisy kontaktów żywych z tymi, którzy próg śmierci już przekroczyli, zawarte jest przekonanie nie tylko o konieczności takich kontaktów, ale wręcz o ich nieuchronności. Idea współistnienie i przenikanie się tych światów jest fundamentem ludowej wizji rzeczywistości. Postacie demoniczne mogły występować właściwie wszędzie. Niemniej można wyodrębnić grupę charakterystycznych miejsc, w których straszy. Topos demonicznej istoty nawiedzającej dom, pojawiającej się na cmentarzu, krążącej zwykle wokół miejsca swojej gwałtownej śmierci jest powszechnie znany.

Jeżeli chodzi o cmentarze - to występowanie tam właśnie istot demonicznych, wydaje się sprawą oczywistą. To tu następuje ziemski koniec człowieka. Jest to jednocześnie miejsce niejako nagromadzenia się istot demonicznych. Podkreślić jednak należy, że z cmentarzem związane są istoty pochodzące od człowieka określane jako ,,duchy" lub ,,dusze zmarłych" bądź istoty półdemoniczne takie jak: upiory lub strzygi. Nie spotyka się natomiast w tych miejscach istot takich jak diabły, rusałki, topielice, zmory itd.

Postacie demoniczne pojawiające się na cmentarzach, a także w innych miejscach swojej śmierci, zwykle przybierały ziemski wygląd i najczęściej nie szkodziły ludziom. Próbowały nawiązać kontakt, porozmawiać lub przekazać jakąś ważną informację. Rozmówcy opowiadający o tych zdarzeniach wypowiadają się raczej dość ogólnie.

Przykładem tego są opisy epizodów z czasów powstania styczniowego.

Na Brodniej Górze stała stara sosna. Jak było powstanie 1863 roku, to wieszano na tej sośnie zdrajców. Teraz tam straszy. (Jaminy, gm. Sztabin)

Echem wypadków z powstania 1863 była pamięć o tragicznej śmierć Aspazji Świderskiej, córki właściciela dworu w Białaszewie. Kobieta zamordowana przez oblegających dwór Kozaków, miała później ukazywać się mieszkańcom wsi.

Pewna kobieta poszła bardzo rano na cmentarz, aby przed pracą w polu uporządkować grób swojej rodziny. Przechodząc obok nagrobka Aspazji Świderskiej, (grób znajdował przy głównej bramie) zauważyła stojącą zapłakaną młodą kobietę w dziwnym stroju. Po niedługim czasie wracając już jej nie było. Zaintrygowana podeszła do mogiły i spojrzała na znajdujące się tam zdjęcie. Na fotografii była kobieta, którą nieomal kilka chwil temu widziała stojącą nad grobem. (Białaszewo, gm. Grajewo)

Powszechnie występował motyw osób - zwykle młodych, nie mogących pogodzić się ze swoją śmiercią. Przykładem tego jest następująca historia:

Zdarzenie to miało miejsce przed wojną, jechaliśmy furą w mroźny zimowy wieczór od strony Downar. Zmierzch zapadał dosyć szybko, więc wracaliśmy już po ciemku. Gdy zbliżyliśmy się do cmentarza zauważyliśmy, że przy cmentarnym murze przesuwa się jakaś postać. Po podjechaniu jeszcze kilkuset metrów postać stała się bardziej wyrazista. Była to sylwetka kobiety ubranej na biało posuwającej się bez ruszania nogami, wyglądało jakby płynęła. Przeżegnałem się i zacząłem się modlić, po czym postać znikła. Po przyjeździe do domu opowiedziałem całą historię swojej żonie, na co ona odparła, że dwa tygodnie temu pochowali tam młodą kobietę, która z pewnością nie może się pogodzić z tym, że w tak młodym wieku musiała opuścić ziemski padół. (Goniądz, gm. loco)

Nie tylko gwałtowna śmierć mogła być przyczyną powracania zmarłych. Powodem tego mogło być również niedopełnienie rytuału pogrzebowego. Czasami była to - jak później się okazywało - drobna rzecz, która jednak sprawiała, że zmarli nie mogli przejść na drugą stronę i trwali w jakimś trudnym do zdefiniowania zawieszeniu, który budził nierzadko trwogę przypadkowych obserwatorów.

W rowie Ruski leżał zabity i jak rodzina wróciła z Niemiec, to wzięli wór, zabrali to wszystko i szynelkę, i czapkę z gwiazdą, i zawieźli koniem na cmentarz. Brat piaskiem trzy razy rzucił i się z ojcem przeżegnali. Ciotka Ania mówi, że śni się jej ten Ruski, a koło tego rowu chodził jakiś chłop, od cmentarza do rowu. Dużo ludzi widziało to wieczorem. Tata mówi: " pójdę ja, i się roznajdę". Trawa była. On patrzy, kawałek szynelka leży, a w niem mała ikonka. Ten Ruski, to był starowier jak my. Po ikonce było to widać. Ojciec z bratem poszli, rozkopali trochę grobu i zakopali tą ikonkę z kawałkiem szyneli. I ten chłop przestał pokazywać się. (Gabowe Grądy, gm. Augustów)

Nawiedzone domy

Topos nawiedzonego domu znany był niemal we wszystkich kulturach. Nie inaczej jest dzisiaj. Z motywu domu, w którym manifestują się siły paranormalne, pojawiają się upiory, duchy i wampiry czerpią obecnie pełnymi garściami - z różnym skutkiem - pisarze, scenarzyści, reżyserzy i przedstawiciele sztuk plastycznych, ale również kultura ludowa.

Dom jest symbolem ludzkiej codzienności. Termin ten pokrewny jest takim określeniom jak ład, porządek, harmonia i bezpieczeństwo. Dom jest przestrzenią zamkniętą. Jego ściany, drzwi, a przede wszystkim próg - to granice oddzielające go od świata zewnętrznego. Dawniej dom, a w szerszym rozumieniu tego terminu - zagrodę doglądały skrzaty czy inne opiekuńcze bóstwa domowe. Dzisiaj już ich nie ma. Niedokarmiane i zaniedbywane zanikły stopniowo wypierane przez nową rzeczywistość.

Wyświęcenie przez kapłana, przynajmniej raz do roku domostwa, wiszących na ścianach krzyży i świętych obrazów powinno było chronić całe gospodarstwo przed działaniem szeroko rozumianych sił demonicznych. Aby zmarły odszedł z tego świata w spokoju, należało go we właściwy sposób pożegnać. W okolicach Goniądza, po nocnym czuwaniu, wywożono zmarłego na wozie do kościoła. Na granicy miejscowości zdejmowano trumnę i tą częścią, gdzie była głowa, odwracano w stronę w stronę wsi. Wszyscy uczestnicy pogrzebu schodzili z wozów. Następnie stukano trumną o ziemię trzy razy. Były to przeprosiny zmarłego za wszystko zło, jakie uczynił komukolwiek za swojego życia, a także jego prośba o wybaczenie. Po tym rytuale ponownie kładziono trumnę na wóz i jechano do kościoła. Czynność przeprosin zmarłego miała wymiar magiczny. Oczyszczała go i ułatwiała odejście do innego świata. Czasami bywało jednak inaczej. Jego duch powracał do miejsc, które były mu bliskie. Był to najczęściej właśnie dom, który powinien był zapewniać ich użytkownikom harmonię i azyl, stawał się miejscem, gdzie ,,prawowici właściciele" demonstrowali swoją obecność. Pojawiała się więc matka, aby nakarmić swoje dzieci lub ostrzec je przed grożącym niebezpieczeństwem, (ciekawe, że nie spotykało się opisów przychodzących duchów troskliwych ojców), babka przędząca wełnę lub gospodarz pracujący nocą w swoim dawnym obejściu. Często duch przychodził w konkretnym celu i próbował porozumieć się z domownikami. Aby nie przestraszyć bliskiej mu osoby, niekiedy pojawiał się w jej śnie i przepowiadał ważne zdarzenia dotyczące losów jego rodziny. Bywało, że takie zdarzenie miało charakter wizji i wiązało się z przepowiednią przyszłych losów kraju. Manifestacja zmarłej osoby oraz to, co powiedziała wywoływało tak duże poruszenie, że opowiadano o tego rodzaju zajściu jeszcze przez wiele lat.

Nieboszczyk mój ojciec, który pod komendą Wawra w powstaniu służył i od moskiewskiej kuli padł, po śmierci przyśnił mi się nazajutrz. Stał przy mnie w powstańczym odzieniu, z kosą w ręku na sztorc obsadzoną i tak do mnie mówił: Źle ci będzie, synku na świecie. I nie tylko tobie. Miliony (…) pić będą brudną wodę z zatrutego jeziora i jeść gorzki chleb, spleśniały chleb żywota. Ginąć będą ludzie, jak kwiaty na mrozie, jak jesienią muchy. Z krwi i płomieni powstanie wolna nasza kraina i zrzuci z rąk swoich kajdany niewoli (...). (Rajgród gm. loco)

Obecność siły ponadzmysłowych mogła objawiać się dziwnymi odgłosami, trzaskami, przesuwaniem przedmiotów czy nawet ich rzucaniem. Czasami duch nie mógł odejść "zatrzymywany" lub "przywoływany" przez rozpaczającą po nim osobę.

To było we wojne. W obronie Warszawy zginął mieszkaniec naszej wsi. Jego żonka rozpaczała całymi dniami. Trwało to bardzo długo. Pewnego razu weszła ona do stodoły, usiadła i dalej płacząc głośno wzywała go po imieniu. Nagle usłyszała wysoko na belce kroki, a potem ktoś z całych sił cisnął w nią snopkiem. Wtedy zrozumiała, że wzywając swojego ukochanego nie pozwala jego duszy spokojnie odejść z tego świata. Nareszcie się uspokoiła.(Polkowo, gm. Sztabin)

Innym przykładem zamanifestowania przez ducha swojej obecności jest poniższa historia.

Po śmierci teścia gospodyni szykowała stypę. Przyszli kuzyni i sąsiedzi. Jeden z gości powiedział o zmarłym - "Szkoda, że Władzia nie ma z nami". Wtedy w końcu stołu, gdzie nikt nie siedział, strzeliła z hukiem szklanka i się rozsypała. (Jaziewo, gm. Sztabin)

Bywało, że duchy nie potrafiły, czy też nie chciały opuścić miejsca, w którym spędziły wiele lat swojego życia i na swój sposób funkcjonowały w dawnym obejściu. Najczęściej widywano je o zmroku lub nocą. Choć nie było to regułą. W siedlisku istniejącego do I wojny światowej dworze Kępa koło Wierciszewa nad Biebrzą, miała pojawiać się nawet za dnia tajemnicza postać...

To było jeszcze przed wojną. Miałam wtedy z 10 lat i pasłam krowy na łące koło Kępy. Było ciepło i usnęłam w cieniu, niedaleko miejsca, gdzie stał dawniej dwór. Nagle obudziłam się, a przy mnie stała starsza kobieta w długiej czarnej sukni. Zerwałam się przestraszona, a ona znikła. To była chyba pierwsza żona tego hrabiego... (Wierciszewo, gm. Wizna)

Również za dnia widywano zjawę innej kobiety...

Jedna kobieta powiesiła się na drągu od siana na wozie. Chcieli ludzie jej dom kupić, ale ona po śmierci wracała. Siedziała w tym domu na krześle i ludzie bojali się. To było po drugiej wojnie. (Jaziewo, gm. Sztabin)

Liczne były przypadki, że duch człowieka ukazywał się - bo za życia popełnił ciężki grzech i aby odejść w spokoju, musiał naprawić popełnioną krzywdę.

Wdowiec z dziećmi postanowił się ożenić. Upatrzył sobie młodą kobietę. Ta dała mu rozichot (wiano w formie pieniędzy). Los jednak chciał, że kobieta przed ślubem zmarła. Mężczyzna jednak tych pieniędzy nie chciał oddać. Po jakimś czasie on również zmarł. I wtedy zaczęły dziać się różne rzeczy. Wnuczka - czyli córka jednego z dzieci ciągle powtarzała, że widzi dziadka.

- Podchodzi i przykłada rękę do ściany.

Trwało to dłuższy czas. Końcu ktoś zapytał dziecka.

- Ale co robi dziadek?

- Pokazuje ręką na ścianę. O tu...

Okazało się, że mężczyzna pieniądze, które dostał od kobiety, schował między belkami i przykrył mchem. Dzieci wzięły te pieniądze i zawiozły do rodziny tej kobiety. Od tej pory ich ojciec przestał się pokazywać. (Szostaki, gm. Jedwabne)

Czasami nawiedzenie domu przez ducha zmarłej osoby miało charakter incydentalny. Pojawiał się na krótko, i z sobie tylko wiadomego powodu.

Było to około 1967 roku w październiku. W polu było dużo roboty przy wykopkach. Ja wróciłam wcześnie z pola żeby przygotować mężowi i teściowi obiad. Weszłam do domu, a tam w kącie stoi kobieta. Twarzy nie widziałam, bo na nią padał jakby cień, ale chociaż widziałam ja może dwie sekundy to zapamiętałam każdy szczegół jej ubrania. Oczywiście wybiegłam z krzykiem z chałupy i schowałam się do chlewu. Po jakimś czasie przyszli z pola mąż i teść, którym wszystko opowiedziałam. Może za dwa dni przychodzi wiadomość Kownat, ze ciotka Paulina nie żyje. Na pogrzeb jechać nie mogłam, bo miałam małe dzieci. Dopiero po jakimś czasie podczas rozmowy wyszło jak była ubrana ciotka do trumny. Wszystko się zgadzało łącznie z kolorami. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, że przed śmiercią ciotki zapraszałam ją do siebie, a ta odwiedziła mnie dopiero po śmierci. (Szostaki, gm. Jedwabne)

Zapadłe kościoły i grody

Motyw zapadłego kościoła, cerkwi lub zamku dość często wykorzystywany był w opowieściach ludowych bajarzy. Przedstawione poniżej opisy, raczej ubogie w warstwę fabularną, dotyczą jednak konkretnych miejsc i stanowią źródło ludowej wiedzy historycznej. W przypadku obiektu sakralnego, to stałym elementem tych wierzeń było przeświadczenie, że świątynia zapadła się w czasie nabożeństwa, zwykle w efekcie grzesznego działania człowieka.

Przykładem tego jest historia kościoła koło Promisek. Jeden z rozmówców przedstawił to w następujący sposób: Na Lipowej Górze, co jest za rzeką, był kościół. Dzwony zaczynały bić o dwunastej. Rybak ciągnął tam sieć - to było w niedzielę i on nie poszedł do kościoła, i miał grzech. Zerwał się wiatr. On zobaczył wstęgę na wodzie, zrobiło się zapadlisko. Sieci rwały się o zatopione dęby. (Promiski, gm. Augustów)

Inną legendą mającą wyraźne odniesienia historyczne jest opowieść o kościele w Krzywej. Świątynia ufundowana w 1638 roku nie przetrwała tragicznych wydarzeń potopu szwedzkiego. ,,Legendę o zaginionym kościele w Krzywej ,,spisał krypniański ksiądz Antoni Walentynowicz (zm. 1944 r.), której fragment prezentowany jest poniżej:

(...) Raz w uroczystość
Zmartwychwstania Pana,
Kiedy - Alleluja
Radośnie śpiewano
A ksiądz przy ołtarzu
Ofiarę sprawował
I organ ludowi
Do śpiewu wtórował.
Rozległ się wrzask dziki,
Napadli Tatarzy
A że lud się modlił
A kapłan ofiary
Świętej nie przerywał
I o pomoc do nieba
Boga i Niepokalaną
Dla ludu wciąż wzywał.
Góra zadrżała
Na krzyż rozstąpiła
I kościół wraz z ludem
Na wieki pokryła.
I dziś na tym miejscu
Widać zagłębienie
I w każdą Wielkanoc
Słychać w ziemi pienie.
To kapłan ofiarę
Niekrwawą sprawuje
A organ ludowi
Do śpiewu wtóruje." (Krzywa, gm. Jasionówka)

Poruszającą, z wyjątkowo silnym przekazie dydaktycznym, jest spisana przez Jadwigę Solińską, poetkę ludową z Wąsosza opowieść ,,O Kajetanie i zapadniętym kościele w Wąsoszu".

Kilkadziesiąt metrów za kaplicą, na starym cmentarzu, znajdował się dawniej dół, zasypany przed ponad 40 laty. Ludzie powiadali, że dawniej stał tam kiedyś kościół, który zapadł się pod ziemię. O tym wydarzeniu krążyła następująca opowie.

Kiedy jeszcze nie było cmentarza, wiodła tędy droga do Prus Wschodnich. Z jednej strony stał kościół, z drugiej karczma "Pokrzyk". Ludzie po nabożeństwie szli prosto z kościoła do karczmy, a by się rozweselić. Nieopodal kościoła mieszkał młody gospodarz Kajetan. Był wdowcem. Żona jego umarła po połogu. Dziecko - kochana córka Józia-przeżyła. Nie opuszczała ojca nawet na chwilę. Nadeszły żniwa, Kajetan poszedł kosić żyto, a Józia podążyła za nim. Kajetan kosi, kosi, a cieszy się, że tak mu idzie, nie to, co sierpem. Ojciec nie zauważył swego dziecka i wraz z żytem ściął głowę Józi. Gdy zobaczył, co zrobił, padł na kolana przed dzieckiem, trząsł się z przerażeniem i głośno szlochał. Wyciągnął ręce do nieba i głośno złorzeczył Bogu. Mało tego, wziął ciało Józi, zaniósł do kościoła i tam straszliwie obwiniał Stwórcę. Wołał, że to on jest wszystkiemu winien.

Nagle ściany się zatrzęsły i kościół zapadł się pod ziemię razem z ojcem i Józią. W tym miejscu pojawił się głęboki dół, a kościoła ani śladu.

Powiadali ludzie, ze każdego roku podczas żniw drżała ziemia w tym dole. I na tym się nie skończyło. Wkrótce zmarła matka Kajetana i siostra, a pół roku później teść i brat. To znaczył, ze Kajetan jest upiorem i zabiera członków rodziny na tamten świat.

Pomyślano, ze trzeba go odkopać, pokropić święconą wodą, odciąć głowę i wsadzić ją miedzy nogi, a następnie do pełna nasypać maku do gęby. Wtedy będzie gryzł, co dzień po ziarnku, będzie spał i da spokój rodzinie. Zaczęto kopać w miejscu gdzie zapadł się kościół, ale na próżno. I tak wymarło całe pokolenie Kajetana.

Wszyscy mieszkańcy Wąsosza bali się tego miejsca. Nawet w biały dzień nikt nie odważył się tam pójść. Samo miejsce przeznaczono na tak zwany cmentarz "przypadkowy" i chowano tam samobójców.

Kajetana Bóg ukarał za bluźnierstwo, za sprzeciwianie się Jego woli. Ukarał też całe pokolenie Kajetana, bo za jednego Pan Bóg karze setnego. (Wąsosz, gm. Grajewo)

Na omawianym terenie, dawniej rozpowszechnione były - choć dzisiaj funkcjonują w szczątkowej formie opowieści o ,,zamkowych górach". Przykładem tego typu relacji jest przekaz o Zamkowej Górze w Rajgrodzie, gdzie jak opisuje w połowie XIX wieku w swoich "Wędrówkach po guberni augustowskiej" Aleksander Połujański:

(...) Stał tu niegdyś zamek, który się zapadł. Mieszkańcy miasteczka słyszeli niekiedy wrzawę, muzykę i huczne biesiady urządzane przez Litwinów. (Rajgród, gm. loco)

Inną z kolei historią jest przekaz o Zamkowej Górze w okolicach Skieblewa na północ od szosy grodzieńskiej.

U jej podnóża są trzy ługi (stawy), obecnie zarośnięte, jakby chroniły dostępu do tej góry. Prawdopodobnie w czasach Jadźwingów stał tu potężny zamek, otoczony wysokim murami. Na stokach góry Jadźwingowie ponieśli klęskę od Krzyżaków. Zamek uległ zniszczeniu. Nazwa pozostała. (Skieblewo, gm. Lipsk)

W przypadku Pobojnej Góry, znajdującej się na bagnach koło Czarniewa, jej atrybuty takie jak położenie, ukształtowanie i forma - przypominająca niewielkie grodzisko, a przede wszystkim nazwa, która wydaje się być echem burzliwych wydarzeń...

Według miejscowego przekazu był tam gród, który się zapadł. Inni opowiadają, że była tam wielka bitwa i dużo trupów na szczycie pozostało. Trupy przysypano piaskiem i jak ciała rozłożyły się to środek góry zapadł się. Od tego poboju powstała nazwa góry. (Wzgórze koło wsi Czarniewo, gm. Sztabin)

Powyższe opisy mają charakter baśni. Pewna lakoniczność opisów świadczyć może o tym, że wierzenia te nie mają literackiego źródła pochodzenia. Choć bez wątpienia powstawały według wyraźnego schematu.

Istoty demoniczne spotykane na drogach i w miejscach granicznych

Drogi funkcjonujące jeszcze w stosunkowo nieodległej przeszłości, od tych nam współczesnych, różniły właściwie wszystkim. Ich kształt i stan determinowały niejako warunkitopograficzno- pogodowe. Trakty wiły się łagodnymi serpentynami, omijając w miarę możliwości, co bardziej strome wzniesienia, miejsca piaszczyste lub podmokłe. Te, które prowadziły jednak przez podmokłe tereny zwykle "szły" wąską i lichą grobelką. O ile gościńce o większym znaczeniu gospodarczym, były dość szerokie i o stanie nawierzchni - powiedzmy dostatecznym - to drogi lokalne znajdowały się w stanie opłakanym. Na przykład stan szlaku z Rajgrodu do Tykocina, według opisu z 1784 roku przedstawiał się następująco: "Droga z Raygrodu do Tykocina piaszczysta, korzeniska, miejscami błotnista, kręta i kamienista, a zwłaszcza przy przewozie Osowieckim na Biebrzy".

Przemieszczanie się pomiędzy punktami w przestrzeni - dawniej było tylko jednym z elementów podróży. Wędrowanie, bowiem w tamtych czasach było również przekraczaniem przez podróżujących granic zagrody, wsi, parafii... Podróżowanie było zatem nie tylko uciążliwe, ale w rozumieniu magicznym - niebezpieczne. Znaczenie, w jakie wyposażona była droga - jako fragment przestrzeni, powodowało, że funkcjonowało wiele zaleceń, które te niebezpieczeństwa zmniejszały. Powszechnie znany jest rytuał posiedzenia chwilę przed wyruszeniem w podróż i niechęć, obawa, czy wręcz strach do powrotu, kiedy już wyszło się poza próg. Gdy się jednak to podróżującemu przytrafiło, dla zażegnania potencjalnego pecha, musiał on ponownie usiąść na chwilę... Czynności te miały oszukać czy odwrócić uwagę czyhających na drodze demonów.

Bojaźń czy strach pojawiał się także u podróżujących, którzy docierali na rozstaje dróg. Obawy były wszak uzasadnione - to przecież na rozstajach stykało się to, co mieściło się wewnątrz granic - z tym, co znajdowało się na zewnątrz. Rozstaje to przecież wiele dróg, które wzmagały u podróżującego uczucie niepewności, które ogarniało każdego w obcej mu rzeczywistości.

Kilkadziesiąt metrów od krzyżówki Kopiec-Wrotki, Huta-Tajno był mostek na bagnie. Coś tam straszyło. Niektórzy słyszeli człapanie. Jak wracałam z rodziną wozem z Gorzkich Żalów w Wielki Piątek, a miałam wtedy 11 lat, to widziałam białą postać anioła ze skrzydłami. Nikt go nie widział tylko ja. (Kopiec, gm. Sztabin)

O tym, że rozstaje dróg to miejsca naznaczone, może świadczyć kolejny opis.

Krążyła wśród ludności taka legenda: idąc gościńcem do Krasnegoboru, na trzecim kilometrze od Lipska, na miejscu zwanym,, Oliwo" rosła rosochata sosna. Na tej sośnie carscy żandarmi wieszali powstańców z 1863 roku. Duchy ich, co noc o godzinie dwunastej miały właśnie z tego miejsca rozpoczynać swą wędrówkę po okolicy. Tu rozchodziły się drogi w kierunkach na Podłucze, w stronę Melicznego i do Krasnegoboru. (Lipsk, gm. loco)

Przy zbiegu dróg stoją dwa krzyże, jeden oparty o brzozę. Tam kiedyś dziecko miało umrzeć i był płacz tego dziecka. (Motułka, gm. Sztabin)

Również przy drodze pod Rogożynem Starym również było słychać płacz dziecka. (Rogożyn Stary, gm. Lipsk)

Aktywność istot demonicznych ujawniała się w miejscach, które w jakiś sposób zostały tragicznie doświadczone przez historię. Duchy jakby nie zdawały sobie sprawy, że są już dawno "po drugiej stronie".

To było już po wojnie, w okolicach Sośni dziadek jechał wozem. Przejeżdżał obok jaszczyka, na którym siedział żołnierz, a kilku innych przyciągało działo. Konie stanęły dęba i nie chciały iść. Po jakimś czasie postacie rozpłynęły się - bo to były zjawy. Wtedy dziadkowi udało się przejechać. (Klimaszewnica, gm. Radziłów)

Niekiedy rozmówca opowiadając o swoich odczuciach nie do końca potrafił je zdefiniować i przedstawiał je w następujący sposób:

Niedaleko od krzyżówki w lasku, między Borem a Gabowymi Grądami troje ludzi się powiesiło. Dwóch mężczyzn i kobieta. Strach ogarnia, jak się tamtędy przechodzi. (Bór, gm. Augustów)

Podróżując nadbiebrzańskimi drogami, podróżni ryzykowali również spotkania z diabłami, które w dużej liczbie zamieszkiwały tutejsze bagna.

Prawdopodobnie w okresie tworzenia się naszej państwowości diabła jeszcze nie było. Jego pierwowzorem był starosłowiański bies, czart - złośliwy i uprzykrzający życie ludziom demon leśny. Ta tajemnicza dla nas istota w wyniku coraz silniejszego oddziaływania elementów nowej religii ulegała stopniowym zmianom. Z czasem kościół podejmował działania zmierzające do włączenia tak biesa i niektórych bóstw z panteonu słowiańskiego w swój obszar istot diabelskich. Jednak w początkowej fazie chrystianizacji diabeł jawił się jako szczególny stróż karzący grzeszników wiecznym potępieniem. Czasami wprawdzie pozwalał sobie na kuszenie i namawianie do grzechu, ale jak się wydaje poprzez odwoływanie się do autorytetu kościoła, można było stosunkowo łatwo pozbyć się natręta. Nie była to wówczas postać bezwzględnie wroga człowiekowi.

Duża zmiana w postrzeganiu diabła na naszych ziemiach nastąpiła w XVI-XVII wieku i była wynikiem rozwoju psychozy lęku przed wszechobecnym i skutecznym w swoim działaniu szatanie i jego mocy piekielnych. Stał się on istotą groźną, która nie przebierała w środkach, aby zniszczyć rodzaj ludzki i uzyskać panowanie nad światem. Wiara w diabła, zgodnie z wydawaną wówczas literaturą, żeby wymienić choćby "Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze" (wyd. 1595) autorstwa Stanisława z Gór Poklateckiego, wspomniane już ,,Nowe Ateny" (wyd. 1745-46) Benedykta Chmielowskiego, czy wreszcie demaskatorskie w swojej wymowie, ale opatrznie odczytane dzieło Jana Bohomolca "Diabeł w swojej postaci" (wyd. 1775). Ponadto ciekawą publikacją z tej dziedziny jest książka Artura Benisa z 1570 roku "Postępek prawa czartowskiego przeciwko narodowi ludzkiemu" Autor przedstawia w niej cały panteon postaci demonicznych odpowiedzialnych - jego zdaniem za destrukcję pewnych obszarów życia ludzkiego. Mamy więc diabły o imieninach Farel, Maraha, Kierdas i Kafel, ale również swojsko brzmiące imiona demonów takie jak Markot, Rozwad, Śmieszek, Wsad, Latawiec, Smółka, Kozera, Pożar, Gajda, Ruszaj, Bieda, Rozbój, Bierek, Dyngus, Wicher, Kiczka, Bajor i inne. W tym panteonie były i diablice Marzanna, Dziewanna, Chorzyca czy Jędza. Z Podlasia wspomnieć należy o Kuwasie, Wierzbickim i Łozińskim. Wymienione powyżej imiona diabłów i diablic to w większości reminiscencje prasłowiańskich istot demonicznych.

W związku z coraz ostrzejszym podziałem klasowym społeczeństwa polskiego, w wierzeniach ludowych zaczynają funkcjonować trzy rodzaje czy też wizje diabłów. Były to:

1.Diabeł chłopski, gatunkowo najgorszy, biednie ubrany, funkcjonujący na dnie hierarchii piekielnej. Niezbyt mądry, łatwowierny i dający się łatwo oszukać. Ale również na swój sposób dobry i przyjazny chłopom. Opowieści o tym diabłach pojawiały się najczęściej w opowieściach ludowych.

2. Szlachecki, pański, dobrze odżywiony, ubrany bogato, często w kontusz szlachecki z karabelą u boku. Diabły te należały do elity piekielnej.

3. Diabeł cudzoziemski, najczęściej pochodzenia niemieckiego. Przedstawiano go jako fircyka ubranego w cudzoziemski strój. Nosił czerwony lub czarny frak, czarny kapelusz i niekiedy z dość długim harcapem. Jego wizerunek upowszechnił się w okresie zaborów.Przykładem tego chłopskiego, niemądrego, naiwnego, a tym samym łatwo dającego się oszukać i wyprowadzić pole, był diabeł mieszkający w okolicach Jaświł i Moniuszek:

Zgodził kiedyścik raz diabeł pozycyć chłopu tyle złota ile jego się zmieści w piaście od wozu, pod warunkiem, ze jak tego złota za rok nie odda to zabiese jego duse do piekła. Mądry chłop wykopał w stodole pod klepiskiem jame, nakrył jo kołem od wozu i ceka wiecora, w którem diabeł miał psylecieć ze złotem. Dacie wiare? Diabeł wypróżnił wszystkie swoje kisenie ze złota, a ono znikło bez śladu w piaście! Az po dziewiątym worku zapełnił jo do wierchu. Po roku chłop zasypawszy jame, napełnił piaste dwoma garsciami złota i oddał je diabłowi. (Dolistowo, Moniuszki gm. Jaświły)

Ludzie znali wiele sposobów, które gwarantowały obronę przed ich działaniem. Przechodząc w pobliżu miejsca gdzie bies zwykle przebywał należało głośno się modlić, często się żegnać, a miejsca podejrzane skrapiać wodą święconą. Starano się nie wymawiać słowa, ,diabeł" - które go przywoływało ale - jeżeli już było to konieczne - to zalecane było używać ,,zamienników" na przykład "zły", "czarny", "czort". Wędrując nadbiebrzańskimi drogami - szczególnie wieczorną porą, należało przede wszystkim wystrzegać się gwizdania. Był to bowiem niemal pewny sposób spotkania złego. Takiego zdarzenia doświadczył pewien nocny marek w okolicach Jamin. Na szczęście wyszedł z tej opresji obronną ręką.

W lesie na drodze z Jamin na Janówek coś nocą gwizdało. Jeden zapóźniony przechodzień odgwizdał i w tej chwili pojawił się na biało ubrany pan i zaproponował "pójście w biady" (tj. zapasy). Zaczęli się mocować. O północy wyszedł zza chmur księżyc i chłop zobaczył, że ten pan ma kopyta. Przestraszył się, ale nie dał po sobie tego poznać. O świcie jego przeciwnik zaczął słabnąć, aż w końcu znikł. (Jaminy, gm. Sztabin)

Diabły - nie wiedzieć czemu, szczególnie upodobały sobie pijaków, którym dokuczały na różne sposoby. Nie uszanowały nawet osób będących na urzędzie!

Na uroczysku Kalucha, leżącym pomiędzy szosą grodzieńską, a drogą do Jasionowa czatował diabeł. Spotkał go wójt Lipska, który dojeżdżał do pracy z Jasionowa. Często mu się zdarzało, że kiedy wracał, konie nie mogły uciągnąć sań i ktoś wtedy zapraszał go do domu, aby się ogrzał i on szedł. Rodzina rano znachodziła drzemiącego wójta na kruśni kamieni. Raz to nawet diabeł go na drzewo wsadził. (Lipsk, gm. loco)

Inny - bo wobec liczby pijaków, którzy wracali "po spożyciu" jeden nie dałby rady - zadrwił z pijanego muzykanta z Białaszewa.

Był w Białaszewie muzyk, który pięknie grał na harmonii. Pewnego razu wracając dobrze już podchmielony z zabawy w Klimaszewnicy spotkał na drodze elegancko ubranego pana, który poprosili go ażeby im trochę pograł, a on mu dobrze zapłaci. Ten zaczął grać, a on mu do kieszeni po każdym utworze wkładał pieniądze. W końcu zmęczony harmonista usnął. Budzi się rano, sięga do kieszeni, a tam końskie łajno… (Klimaszewnica, gm. Radziłów)

Wydaje się, że każda wieś czy okolica miała swojego czarta. Straszył on i dokuczał, zwodziły ludzi na bezdroża i bagna. Wędrował gdzieś po polach, bagnach, lasach, groblach czy rozstajach dróg i wypatrywał swojej ofiary. Diabeł miejscowy raczej nie chodził do wsi sąsiednich - mieszkały tam przecież inne, zasiedziałe diabły. Taki właśnie, upatrzył sobie miejsce gdzieś na bagnach koło wsi Dwugły...

We wsi Dwugły nad rzeką Biebrzą stała dawniej karczma. Było to ulubione miejsce spotkań okolicznych chłopów. Częstym, a właściwie stałym jej bywalcem był Świder - chłop z pobliskiego Ostrówka. Przesiadywał on tu całymi dniami, a nierzadko do późnej nocy. Pewnego zasiedział się nad dzbanem okowity o wiele dłużej niż zwykle. Bardzo grzeczny i zawsze chętny do dolewania owego napoju, arendujący karczmę Żyd zwrócił mu uwagę, że już czas wracać do domu. Chłop podniósł się niechętnie z ławy i skierował się do drzwi. Zimna kwietniowa noc ocuciła go na tyle, że zataczając się skierował się - jak sądził - w stronę swojej wsi. Po przejściu zaledwie kilkudziesięciu kroków usłyszał parskanie konia. Odwrócił się zdziwiony. Na drodze stała zaprzężona w konia piękna bryczka. Na koźle siedział dziwnie wyglądający jegomość, który uśmiechając się szeroko powiedział:

- Siadaj pan, ja pana podwiozę.
- Kogóż diabli noszą o tej porze? przemknęło przez myśl mającemu mocno w czubie Świdrowi. Wsiadł z niemałym trudem… Bryczka ruszyła, a kołysany miarowo chłop szybko usnął.

Obudziło go o świcie przenikliwe zimno. Poderwał się raptownie. Dla utrzymania równowagi oparł się o rosnącą obok drzewo. Przetarł zapuchnięte oczy i ze zdziwieniem stwierdził, że stoi na niewielkim śródbagiennym grądziku, a w około jak okiem sięgnąć woda i nieprzebyte bagna. Świder ułamał kawał olchowego drąga i zaczął badać głębokość wody. Byłą głęboka - może na sążeń, jednak kij nie znalazł dna w grząskim podłożu, z którego buchały śmierdzące bąble. Wystraszony nie na żarty zaczął wzywać pomocy… Krzyczał prawie do zachodu słońca. Uratował go dopiero przepływający łódką rybak. Taka to była przejażdżka starego Świdra… diabelską bryczką. (Dwugły, gm. Suchowola)

W niektórych opisach działań diabła można odnieść wrażenie, że przejął on rolę i zadania latawca, demona identyfikowanego z wiatrem i wirami powietrznymi. Pojawiał się najczęściej wraz z nadejściem wichury i burzy. Leciał wtedy nisko nad ziemią wydając przeraźliwy świst. Latawiec jako demon został niemal zupełnie zapomniany. Jednak echa jego aktywności dają się zauważyć w poniższych relacjach.

Moja mama posła narwać zielska dla kacek. Była godzina 12 ale mama miała różaniec w renku. A tam była olszyna i od tej olszyny leciał diabeł. Olsyna do samej zemi się kładła i taka spadła wichura. A koło mama spadł ten satan to tak się kręcił, kręcił i cało mame pyłem zazucił, kuzem takim i ziemio. (Milewo, gm. Grabowo)

To było w Wielkanoc pośli my se na wozatkę, (huśtawkę). Była godzina 12. No i wicher się zerwał i tak pędził wsystko. Taki tuman…Pendził chyba s poł kilometra, aś na koniec wsi i dopiero ustał u ksyża. Od tego casu jus nigdy piersego świenta nie woziliśmy się na wozatce.(Kajmy, gm. Jedwabne).

Jak zauważył etnograf Leonard Pełka w "Polskiej demonologii ludowej" od XVII wieku można zaobserwować łączenie postaci diabła chłopskiego z niektórymi elementami demonologii ludowej. Dlatego też funkcjonowały w świadomości ludowej diabły wodne, przybrzeżne, polne, leśne czy domowe. Obecnie postać diabła stopniowo ubożeje, choć jako jedna z nielicznych postaci demonicznych zdaje się być nadal obecna w wierzeniach ludowych, choć obecnie zdecydowanie częściej postrzegany jest jako uosobieniem zła.

Niematerialny charakter istot demonicznych.

Dusze dzieci nieochrzczonych

Specyficznym obszarem demonicznym, były ukazujące się duszyczki nieochrzczonych dzieci, zmarłych tuż po porodzie, zamordowanych przez wyrodne matki, bądź wreszcie dusze dzieci starszych, zmarłych również gwałtowną śmiercią.

Grzebanie niechrzczeńców w poświęconej ziemi jest praktyką stosunkową młodą. Przez wieki ze względu na niejasny status pośmiertny tychże, Kościół zakazywał chowania ich na cmentarzach katolickich. Zrównywano, zatem takie dzieci z samobójcami, zabójcami, heretykami i jawnymi grzesznikami.

Noworodki grzebane były zatem na polnych mogiłkach, w lesie, "na granicy", pod progami domów, potajemnie przy krzyżach lub kapliczkach. Wzgardzone, snuły się bezradne i nieszczęśliwe koło miejsc swojego pochówku, rozdrożach dróg lub na bagnach w unoszącej się o zmierzchu mgle. Przybierały różnoraką postać i oczekiwały od ludzi pomocy w przejściu do nieba. Nazywano je jak wspomniano wcześniej niechrzceńcami lub, m.in. w nieistniejącej już dzisiaj wsi Grzędy sosunami od słowa sysun = osesek. Pochowane bez chrztu dziecko nigdy nie przestawało łkać i domagało się spełnienia tego sakramentu.

Kiedyś w mojej wsi rodzinnej stał duży drewniany krzyż. Starzy ludzie opowiadali, że jak się obok niego przechodziło to się słyszało płacz dzieci. Ponoć jakaś matka pod krzyżem pochowała nieochrzczone dzieci. Będąc małą dziewczynką razem z innymi z ciekawości skradaliśmy się do tego krzyża, ale nic nie słyszeliśmy. (Krzecze, gm. Goniądz)

Przekonanie o możliwości udzielenia takim duszyczkom tego podstawowego sakramentu, w istotny sposób kształtował wierzenia ludowe. Świadomość wiernych o grożącym bezbronnym istotom wiecznym potępieniu, powodował u znacznej części ludzi wewnętrzny bunt i niezgodę na porządek zadekretowany przez kościół. Wierzono w możliwość jak i konieczność pomocy bezradnym duszyczkom. Postrzegając je jako istoty będące gdzieś w zaświatach, ale pojawiające się tutaj na ziemi w tym właśnie celu. Jeśli w ciągu 7 lat taka dusza nie uzyskała pomocy - to jest nie została poświęcona - zamieniała się w latawca, który pod postacią czarnego ptaka przyfruwał znienacka na krzew lub mogiłkę i piszczał chrztu!, chrztu! Ale dla nieochrzczonych duszyczek - również tych pod postacią ptaka było wybawienie. Odważny przechodzień, który napotkał taką duszyczkę powinien był pokropić ją wodą, względnie zrobić znak krzyża i wypowiedzieć jedną z formuł. Na przykład: - Jeśliś pan, niech ci będzie Jan.
- Jeśliś panna, nich ci będzie Anna.

Ochrzczenie, a tym samym uwolnienie istotki od jarzma grzechu pierworodnego do nieba, było uczynkiem, godnym prawdziwego chrześcijanina. Jednak spotkanie z duszyczką dziecka, która nie była przecież istotą złą - wywoływało strach, a w najlepszym przypadku konsternację...

Kiedyś ojciec mi opowiadał, jak byłem mały wybrał się z prośbą o kupienie leków do sąsiada Romanowskiego, który wybierał się do Goniądza. Ojciec wyszedł na ulicę i taka postać dziecka 2-3 letniego w bieli stanęła przed nim. Dawniej mówili, że jak się spotka ducha, to trzeba zapytać: - czego dusza potrzebuje? Ojciec chwilę postał i nie wiedział, co powiedzieć. Kiedy wracał od sąsiada znów mu się ta postać ukazała, a potem znikła. Dawniej mówiona, że nieochrzczone dziecko prosi aby je ochrzcić i trzeba było ojcu powiedzieć: -Ja Ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego i zrobić znak krzyża. (Polkowo, gm. Sztabin)

Inna rozmówczyni opowiadała: Pewnego razu, a była to niedziela, byłam w lesie na grzybach. Nie zauważyłam, kiedy znalazłam się w pobliżu mogiłek. Coś mnie tknęło, żeby się obejrzeć. Obejrzałam się i stanęłam jak wryta. Między mogiłkami zobaczyłam małą dziewczynkę w białej sukience. Przybliżyła się w moją stronę. Szybko zrobiłam znak krzyża w powietrzu i od razu przeżegnana dziewczynka znikła. (Horodnianka, gm. Suchowola)

Zjawiska foniczne o charakterze demonicznym

Obszary światów: materialnego i ponadzmysłowego w wielu punktach były według ludowych wierzeń styczne. Jednym z przejawów aktywności istot z tego drugiego świata, są różnego rodzaje zjawiska foniczne. Wyróżnienie oddzielnej grupy zjawisk o tym podłożu jest zasadne, gdyż stanowią one bodaj czy nie najliczniejszy zestaw występujących tak dawniej jak i obecnie relacji.

Takie dźwięki jak trzaski, skrzypienia, płacz, odgłosy przypominające mowę i inne w zależności od sytuacji, odbierane były przez słuchaczy bądź jako działalność ducha kogoś bliżej nieokreślonego lub ducha konkretnej osoby.

Pamiętam to było zaraz po śmierci pani…, która zabłądziła i zmarła tu na bielach. Ktoś później w tym miejscu śpiewał pieśni nabożne. (Gugny, gm. Trzcianne)

Z reguły dźwiękowa aktywność duchów nie szkodziła słuchaczom. Bywało jednak, że odgłosy wydawane przez demony stawały się tak intensywne, że zupełnie dezorganizowało życie mieszkańcom.

Na pokojach w Lipsku Murowanym coś straszyło. To nocą pociągnie łańcuchem i wszystkie talerze pobije, to coś się tłucze. W dzień talerze byli całe. Jak półpanek /zarządca/ wyjeżdżał gdzie na noc, to rodzina prosiła kobiety z czworaków, by przyszły nocować na pokoje. (Siółko, gm. Lipsk)

Inny przykład aktywności fonicznej.

W jednym domu, pobudowanym na dworskim, umarł parobek i po śmierci buniował się, spać nie dawał. (Rogożyn Stary, gm. Lipsk) Niekiedy zaistniałe zjawisko foniczne, dopiero po pewnym czasie, wiązano z pośmiertną działalnością konkretnej osoby.

Była pełnia lata 1935 roku. Jak zwykle wieczorem po kolacji cała rodzina zebrała się w jednym pomieszczeniu, aby słuchać na głos czytanej książki. Była godzina 10 wieczorem i nagle krzesło gięte, na którym ojciec siedział tak głośno trzasło, że tata zerwał się raptownie, tym bardziej, że równocześnie otworzył się z hukiem lufcik w oknie. Ojciec obejrzał krzesło - było całe, nieuszkodzone w najmniejszym stopniu. Wybiegli na dwór wszyscy sprawdzić czy nie ma burzy. Wieczór był jednak cichy i spokojny /…/. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Nazajutrz przyszedł telegram ze Szczuczyna, że wuj Antoni umarł poprzedniego dnia wieczorem o godzinie 10 wieczorem. (Grajewo, gm. loco)

Przykładem dźwiękowej aktywności sił demonicznych jest kolejna opowieść.

Kiedyś, jeszcze przed wojną była tu kuźnia. Ale Ruskie zabili kowala jak tędy szli i od tamtej pory, kto w nocy przechodził tamtędy słyszał jak kowal pracował: stukało, jakby ktoś rozmawiał, a przecież w środku nikogo nie było, bo on nie żył. Dopiero jak się ta kuźnia spaliła, to wszystko ustało. (Suchowola, gm. loco)

W Wierciszewie miejscowa ludność miała słyszeć odgłosy dochodzące z nieistniejącego od dawno dworu.

Za rzeką na piaszczystej wyspie Kępa był dwór i park i coś nocą tam straszyło. Słychać było rżenie koni, odgłosy codziennego życia, a nawet dźwięki muzyki. (Wierciszewo gm. Wizna)

W innych przypadkach mieszkańcy słyszeli "coś", co było niejasne i niedookreślone.

W miejscu, jak droga z Kopca dochodzi do Janówka, jeszcze przed pierwszymi mieszkaniami po prawej stronie jest szmat pola i tam o określonej godzinie dzwonią dzwony. To miejsce nazywa się Lipówka albo Lipowka. (Kopiec/Janówek, gm. Sztabin)

Straszyło przy końcu wsi pod Wolne przy bagienku. Jakby ktoś na koniu jeździł.(Krasnoborki gm. Sztabin)

Prezentowane przykłady fonicznej aktywności demonicznej nie mają jednorodnego charakteru i opisują różne zdarzenia. Niekiedy próbują nawet tłumaczyć nieprawne działania niektórych mieszkańców tutejszych wsi.

W lesie klimaszewskim ciągle było słychać, że ktoś rąbie drzewo, a drwali nie było widać!(Klimaszewnica, gm. Radziłów)

Przybieranie przez istoty demoniczne postaci zwierzęcej

Zwierzęce postaci diabła

Zoomorficzne wyobrażenia istot demonicznych, rozpowszechnione jest na całym świecie. Nie inaczej było w wierzeniach dawnych Słowian. W wyniku procesu chrystianizacji i wzajemnym przenikaniu się nowej religii z dawną, wytworzyła się grupa wierzeń trudna do analizy i opisu. Stanowią one obecnie dość wąska grupę wyobrażeń o istotach demonicznych. Generalnie na podstawie zebranego materiału wyróżnić można następujące rodzaje wierzeń:

  • a) wierzenia, w których pod postacią zwierzęcia zwykle czarnego kota, psa, barana występuje diabeł.
  • b) wierzenia, w których pod postaciami zwierząt pojawiają dusze zmarłych ludzi.

Diabeł jak powszechnie wiadomo, często przybierał postać ludzką. Swoje atrybuty takie jak rogi, sierść, ogon, kopyta potrafił ukryć pod kapeluszem, ubraniem i w trzewikach. Pomimo swoich pewnych cech zoomorficznych, mógł bez trudu udawać człowieka. Jednak nie zawsze był przedstawiany w tej postaci. Potrafił on bowiem przybierać formę zwierzęcia. Nie ograniczało go w tym w zasadzie nic. Istotny był jednak kolor czarny. Czerń bowiem była przypisana w wierzeniach ludowych władcy złu. Trzeba zaznaczyć, że zakres działania "złego" w formie zwierzęcia, w zasadzie nie różnił się niczym od działania diabła w postaci ludzkiej. Ten pierwszy również straszył, wodził po bezdrożach, bagnach czy w inny sposób utrudniał życie. Częstym motywem były - jak wspomniano czarne psy, koty czy barany, które pojawiały się na drodze i straszyły ludzi.

O pojawiającym się diable pod postacią czarnego barana opowiadano okolicach Klimaszewnicy.

Baran miał pojawiać się przy drodze w lesie klimaszewskim. Wskakiwał na wóz, który stawał tak ciężki, że konie nie mogły go uciągnąć. Dopiero jak woźnica przeżegnał się to zwierzę znikało. (Klimaszewnica, gm. Radziłów)

Ciekawą relacją jest opis spotkania robotników z bliżej nieokreśloną osobą i z jej "demonicznym kotem".

Późną jesienią przed przyjazdem corocznych gości, Edmund Mikita jeden z najbardziej zaufanych ludzi dziedzica kończył malowanie jednego z pokoików facjaty. W pewnym momencie weszła do pokoju nieznajoma dama ubrana w czarną suknię z kruczymi włosami upiętymi w wysoki kok zwieńczony złotym grzebieniem. Na jej ramieniu siedział duży czarny kot z zielonymi oczami. Pan Mikita sądził, że to przyjechała już jedna z sióstr dziedzica pragnąca zobaczyć jak idą prace w przygotowywanym dla niej pokoju. Ukłonił się jej więc i pracował dalej nie zważając na przybyłego gościa. Po jakimś czasie usłyszał na schodach kroki swego pomocnika, którego wysłał po farbę. Nie minęło kilka chwil, gdy dobiegł pracującego krzyk i huk spadającego po schodach ciężaru. Gdy wybiegł na klatkę, nikogo już nie zastał, tylko z dołu dobiegały ciche jęki. Zbiegł po schodach na sam dół, gdzie leżał jego pomocnik z twarzą przeoraną trzema krwawiącymi rysami. Po jakimś czasie, gdy w końcu chłopak doszedł do siebie opowiedział, co mu się przytrafiło. Otóż niosąc farbę na górę w połowie schodów zauważył jakąś czarną kobiecą postać, z której rąk prosto na jego głowę skoczył czarny duży kot. Po tej opowieści robotnicy nie przejawiali ochoty na kontynuację pracy i udali się do dziedzica opowiadając mu o zajściu i o tym, że na górze znajduje się niezgaszona świeca. Jan Kozłowski wysłuchał ich opowieści i odesłał ich do domu, sam z kolei bez żadnej obawy udał się na górę gasząc palącą się świece. Nikt do tej pory nie wie, kim była tajemnicza kobieta, a odpowiedź, którą znał tylko dziedzic zabrał ze sobą do grobu. (Mikicin, gm. Jaświły)

Dusze ludzi pod postacią zwierząt

Inną podkategorią wierzeń to motywy powracających dusz pod postacią zwierząt. O ile jednak w przypadku pojawiania się diabła w formie różnych zwierząt, takich jak pies, kot, baran, można było łatwo zidentyfikować go po kolorze futra, złośliwym zachowaniu, szyderczym śmiechu - to w przypadku zwierząt, które w żaden sposób nie kojarzą z ,,diabelskimi" sprawa nie była już tak prosta. Wynika to generalnie z dwóch powodów: po pierwsze - tego rodzaju przypadki w demonologii ludowej notowane są bardzo rzadko, a po wtóre rozmówcy opisujący te zdarzenia nie zawsze potrafią zdefiniować, kogo, czy co wiedzieli. Czy ukazujący się biały baranek lub cielę, które przecież nie kojarzy z aktywnością,,złego" mogą być jednak przejawem jego działalności?

Pojawiające się dusze ludzi zmarłych pod postacią czworonogów domowych najczęściej baranka, jagnięcia czy źrebięcia - jak już wspomniano - to zjawisko marginalne i niełatwe do scharakteryzowania. Trzeba tu zaznaczyć, że nie mamy tutaj do czynienia z wiarą w reinkarnację, w rozumieniu hinduistycznym, choć bez wątpienia można tu doszukać się ech wierzeń słowiańskich o powracających na pewien czas w ciele zwierząt dusz ludzi. Wydaje się, ze dusze w ciałach naszych braci mniejszych nie "zamieszkiwały" na stałe, a jedynie po to, aby na krótką chwilę zamanifestować swoją obecność. Jednak zdają się niekiedy przeczyć temu niektóre relacje, w których dusza w formie zwierzęcia pojawia się w danym miejscu regularnie.

W Wielkim Parowie między Jaminami a Janówkiem widywano białego baranka. Raz chłopi zaczęli go łapać, ale taki ich strach ogarnął, ze musieli uciekać. (Jaminy, gm. Sztabin)

inny opisy są równie lakoniczne.

Tam gdzie jest kapliczkana sośnie, straszyło. Pojawiało się tam jagnię i znikało. (Jastrzębna II, gm. Sztabin)

Od Bartnik jechali ludzie do Starożyńc i zobaczyli białego baranka. Jeden zeskoczył z wozu i gonił tego baranka, ale ten zmienił się w kamień. (Starożyńce, gm. Lipsk)

Kiedyś dziadka brat z kuzynem jechali furmanką z Augustowa i Koło Mogielnic przy tzw. Rękalu - rozdrożu gdzie stał wysoki krzyż, jakiś koń za nimi wyleciał. Włożył głowę w takie plecione półkoski, którymi był wyłożony wóz i za nimi biegł. Kiedy wjeżdżali na podwórko do domu koń zarżał i gdzieś zginął. (Polkowo, gm. Sztabin)

Brak jak widać w powyższych opisach pewnej logiki, która pozwoliłaby w pełni odnieść się do przedstawianych zjawisk w kontekście demonologii ludowej.

Ciekawym przykładem jest poniższa historia, w której rozmówca wyraźnie wskazuje, kim była dawniej osoba strasząca przechodniów pod postacią psa dusza.

Przez wioskę płynie mała rzeczka, nad którą zbudowano mostek. Zaraz po wojnie szedł tamtędy jeden z gospodarzy. Było już dosyć późno, więc żwawo przebierał nogami, żeby się znaleźć jak najszybciej w domu. Kilkadziesiąt metrów przed kładką zauważył czarnego, dużego psa. Ki czort pomyślał i zaczął się rozglądać za kawałkiem kija. Po znalezieniu podręcznej broni kilka razy się zamachnął i krzyknął w stronę wolno poruszającej się sylwetki. Ale nie zrobiło to na biegnącym psie żadnego wrażenia. Strach go ogarnął coraz większy. Wreszcie, gdy zbliżył się do mostka pies gdzieś zniknął. Nie bardzo było się tam gdzie schować, więc po przejściu mostka gospodarz obejrzał się za siebie i wtedy zobaczył ciemną sylwetkę psa z białymi wyszczerzonymi zębami, która zaśmiała się i znikła pod mostkiem. Wtedy to włos mu się zjeżył na głowie, przeżegnał się i na ile pozwoliły mu miękkie nogi ruszył śpiesznie do domu. Rankiem opowiedział swoją historię dla matki staruszki, a ona mu odrzekła, że w czasie pierwszej wojny światowej w wiosennym czasie znaleziono w rzeczce nieżywego ruskiego żołnierza. Po wyciągnięciu go na brzeg powiadomiono lokalne władze. Po sołdata przyjechano nazajutrz niestety już go nie było. Podobno nigdy go nie odnaleziono.(Białosuknia, gm. Goniądz)

Zaskakującą relacją jest opis, w której rozmówca sugeruje, że dusza zmarłej niedawno kobiety wcieliła się w ... kaczora.

Mój wujek opowiadał mi tak: był w Grabowie pogrzeb, szedł on z miasta z zakupów, bardzo był zmęczony i pomyślał zajdę na pogrzeb, ale nie zaszedł. Wyszedł on na wioskę, a wielki kaczor wyleciał i tuuk mu pod nogi, lazł mu pod nogi. Wujek krzyczał, wrzeszczał. I tak kaczor długo, długo prowadził. Wujek był tak wystraszony i pomyślał sobie: To ta kobieta, co umarła, to jego gonił, dlatego, ze nie zaszedł. To niedawno jeszcze było. (Milewo, gm. Grabowo)

Półdemoniczny charakter postaci

Upiory i strzygi

Wyraz upiór, wampir przyciąga uwagę etymologów od wielu dziesiątków lat. Określenie używane na ziemiach polskich typu upiór - upir upier/upierzyca, wampir, wąpir, wypiór, łupirz, białoruskie - upar, vupar, ukraińskie - upir, upyr, copyr nie znalazły dotąd solidnej etymologii, a i sami językoznawcy - szczególnie w nowszych publikacjach - nie dają na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Według Aleksandra Brücknera pochodzenie tych słów jest rdzennie słowiańskie i pierwotnie słowo to miało brzmieć wąpir, aby wśród Serbów, Rusinówów i Czechów zmienić swoje brzmienie na upir. Cząsteczka pyr w słowie upyr wywo zi się od pnia per "latać". Pierwotnie, bowiem wampir miał postać ptaka nocnego o długim, ostrym dziobie, którym wysysał krew swoim ofiarom. Innym słowem na określenie tej postaci był wyraz strzyga, strzygoń. Etymologia wiązana jest ze starorzymskim "struga", łacińskim "strix", "strigis" i oznaczał tyle, co sowa, demon wysysający krew.

Terminem strzyga, strziga, upiór, wampir, wąpierz określano w wierzeniach ludowych zazwyczaj istoty półdemoniczne, które powstawały z grobów i w określonych warunkach w różny sposób niepokoiły żyjących.

Powszechnie uważa się, że upiór i wampir to były synonimy. Spotkałem się z twierdzeniem, że "nasz upiór", chociaż etymologicznie pochodny od wampira, wampirem nie był. Upiora na naszych ziemiach opisywano jako demona groźnego, złośliwego i obdarzonego nadludzką siłą. Napadał nocną porą na ludzi, dusił lub odrywał głowę. Nigdy jednak nie wysysał krwi, a to właśnie było istotą wampira. Jedno tylko upiór miał wspólnego z wampirem - Słowianie zamieszkujący nasze ziemie dla ochrony przed działaniem upiorów używali tych samych metod jak Słowianie Południowi. Podobnie było z występującą na naszych ziemiach strzygą. Według jednych źródeł etnograficznych strzyga to synonim upiora, według innych różniło ją od tego pierwszego to, ze z ust buchał jej zawsze ogień i tym oddechem zabijała swoje ofiary. Obecnie określenia te używane są jako synonimy. Wiara w tego rodzaju istoty rozpowszechniona była szeroko wśród ludów słowiańskich, a także w kulturach azjatyckich.

Upiory i ich żeńskie wersje upiorzyce, nazywane przez niektórych strzygami funkcjonowała już w okresie przedchrześcijańskim i odnalazła się znakomicie w okresie późniejszym. Dowodem na tego rodzaju wierzenia są wykopaliska archeologiczne, podczas których badacze napotykali przebite długimi gwoździami części szkieletów - zwykle czaszki bądź piersi. XVII wieczna encyklopedia "Nowe Ateny…" księdza Benedykta Joachima Chmielowskiego zamieszcza liczne opisy różnych istot takie jak smoki, różne zwierzęta czy upiory (nazywane przez niego upierami), o których pisze m.in. "Przez tych to upierów nie co innego rozumieją, tylko czarowników albo czarownice z diabłem narabiające, którego pomocą biorą trupy ludzi umarłych z grobu i niemi jako nadgniłemi, smrodliwemi, zarażają to ludzi, to koni, to bydło, to wieprze , gęsi, kury etc." Dalej pisze: "Indy pełne złota, Malabor pieprzu, a Polska upierów". Za arenę działalności upiorów- wampirów w XVII wieku w Europie uchodziły głównie Polska, Morawy, Ukraina, Serbia, Węgry, Czechy i Grecja. Powszechność ich występowania miała być tak wielka, że za rzecz zwykłą było widzieć zmarłego, zasiadającego do stołu razem z ludźmi, których znał przed śmiercią.

O tym czy dana osoba zostawała po śmierci upiorem decydowało szereg cech. Było to m.in. posiadanie dwóch serc, z których jedno po śmierci służyło "wąpierzowi" w jego praktykach. Podobnie było z posiadaniem dwóch dusz. Jedna pozostawała na ziemi, aby pokutować w ciele wampira. Nadanie podczas chrztu dziecku drugiego imienia miało skutecznie temu problemowi zapobiegać. Upiorami, strzygami zostawały osoby, które targnęły się na swoje życie, a także żyjące w ciężkim grzechu. W niektórych częściach kraju cechami rozpoznawczymi potencjalnych wampirów były m.in. zrośnięte brwi, brak owłosienia pod pachami i w miejscach intymnych, a także czerwona, przekrwiona twarz. O osobach tych mówiono wręcz, że są "czerwone jak upiór".

Dla większości z nas powiedzenie "urodzony w czepku" oznacza wybrańca losu, szczęściarza. Inaczej jednak było na Kaszubach. Gdy maluch na świat przychodził z czepkiem na głowie - był to znak był to znak dla całej wsi i okolicy, że w przyszłości niemowlak zmieni się we wieszcza - to jest wampira. Starano się temu zapobiec. Sposób był prosty. Czepek palono, ścierano na proszek i podawano dziecku z mlekiem matki.

Jeżeli chodzi o tereny nadbiebrzańskie powszechnie sądzono, że upiorami lub "strzigami"zostawały osoby grzeszne, które zmarły bez ostatniego namaszczenia, nieochrzczone, a także posiadające podwójne zęby.

O upiorze z dubeltowymi zębami traktuje poniższy reportaż z wsi Kapice.

Żołnierz hallerczyk, przyjechawszy na urlop świąteczny do wsi Kapice w styczniu 1920 roku udał się na grób matki, zmarłej w czerwcu ubiegłego roku i grób ten zastał odkopanym więcej niż do połowy. Gdy zaczął dochodzić, kto jest sprawcą uszkodzenia mogiły, dowiedział się, że to uczynił sąsiad, gospodarz z tejże wsi, z synem, że tą mogiłę odkopał, trumnę otworzył, szukając trupa zmarłego niedawno mieszkańca tejże wsi O., ale ujrzawszy w trumnie zwłoki kobiety, zamiast poszukiwanego mężczyzny , uznał pomyłkę , trumnę zamknął i mogiłę zasypał, ale, że ktoś go spłoszył , więc wykopanego dołu całkiem zasypać nie zdążył. Ów zmarły O., jak twierdzą w Kapicach, miał być upiorem, urodził się z dwoma rzędami zębów, po śmierci wychodził z grobu i ludzi w nocy straszył , mieli go widywać we wsi. Ponieważ w ostatnich czasach zmarło w Kapicach kilka osób, powstało mniemanie, że o śmierć przyprawił je ów upiór, bo je dusił i krew z nich wysysał. Aby nareszcie przeszkodzić nieboszczykowi w dalszem dokonywaniu podobnie niecnych praktyk i unieszkodliwić go, należało koniecznie odkopać jego trumnę i przekonać się, czy on po śmierci jest "czerwony na gębie" od wypijanej krwi ludzkiej; jeżeli tak, to jest bezwarunkowo upiorem i wtedy trzeba nasypać mu maku w gębę; by się zaś radykalnie od upiora uwolnić, jeszcze lepiej - uciąć mu głowę. W tym celu odkopana została mogiła, lecz przez omyłkę nie upiora, a "Bogu winnej " kobiety. A ponieważ, tłumaczył się winowajca, z powrotem ją zakopałem i głowy jej nie uciąłem, to syn nieboszczki nie ma powodu się na mnie obrażać. Zaszłej omyłki tak się przestraszył, że grobu O. już pono nie szukał. (Białaszewo, Kapice, gm. Grajewo)

Barwny, ciekawy i pełen szczegółów praktyk antydemonicznych, jest opis poczyniony na początku lata 30-tych.

Będzie juz temu pare ładnech lat, jak pomerła u nas w Kapicach Pachucka. Zmerła to i zmerła. Zawieźli jo do Białaszewa, pochówali i byłoby się zapomniało o tem, jak i zawse. Abo to mało ludziów umiera i sie zapomina o niech? Ale tu zaceło cósik niedobrze się dziać, bo zara na drugi dzień zmerło- dóbródziejasku - coś siedim osób . Nu tak zaceli gadać po ludziach, co ta Pachucka to upiorzica, bo i w samej rzeci na to pokazywało. Po śmierci to ci biła taka cerwówna, jok ziwa i znowój, te ludzi, co po niej umierali, to wsio bez chorobi. Bywało nie może wstać z noci słabi, biali na twarzu jak płótno i bez bóleści, bez nicego do dwóch dniów Bogu ducha óddaje. I to zebi jeden taki, a to ze wsistkimi tak biło. To się zesło jednego wiecoru paruch gospodarzów do sołtysa i pódumalim, co trzeba jechać na smentarz do Białasewa i uciąć jej głowe. Mielim wziąść ze sobo Kisieluka Bronka, bo to buł ścierwo strasnie ódwazni, nicego się nie bojał. On biwało po całech nocach się włócuł z dubeltuwko po lesie, albo znów za sidłami na zające. Wisłalim po niego chłopca i się pitamy, ci on sie podejmuje to zrobić. Powieda - dobrze. No, to i już. Nazajutrz - panie dóbródziejasku - ciut świt wsiedlim na fure i pojechalim . Na wschod słońca bilim już w karcmie. Wipilim po pół-kwaterce gorzaliny la rezonu i stamtąd już piechoto na smentacz. Tak nas ta wódka rózgzała, ze nie, ani nic się nie bojelim. Uciąć to uciąć. Ale nie może trafic na jej mogiłe. Odkopalim jedne - smród, carne ciało, ze nie można poznać i odkopujem drugie - to samo. Ale dobieramy się do trzeciego-nie, podnosim wieko, a tu ci lezy ona cerwona na pisku, ręka pod głowo, a spódnica to ci tak zasargana, bo musi się włóciła po parowie po wsi, bo to biło akurat w te desce jesienne, zaraz po kopaniu kartoflów. Nu mówim- to mi i dobrze zrobili, ze przijechalim ciebie odwiedzić. Cekaj - niedługo i ti scerniejes, jek te uamrlaki, coś je podusiła. Sołtis wyciągnoł z pod kapoti topór naostrzoni i mówi - wal. Bronek. A tu on ci zacoł się ociągać, ale się przeżegnał , wlazł do wędoła i chrast jo w sije, az i renke razem ze łbem obciół. Krew go całkiem oblała, az się zdrignoł, ale wzioł łeb i włozuł jej w nogi, żeby go rąkami nie mogła dostać, bo bi potem niem za ludziami świstała. A z rani to pół grobu ziwej krwi nachlustało. Przikrilim jo wiekiem, zawalilim, przezegnalim i pojechalim do domu. No i od tej pori się ustatkowała. (Białaszewo, Kapice, gm. Grajewo)

Do czego doprowadziła nieznajomość praktyk antywampirycznych, pokazuje historia opowiadana w okolicach Rajgrodu. Odcięta głowa upiora, położona w niewłaściwym miejscu sprawiła, że demon mógł bez problemu po nią sięgać i straszyć okolicznych ludzi...

Działa się to za czasów okupacji Rosji carskiej. We wsi mieszkał jeden co się urodził już z zębami. Kiedy dorósł stał się strasznym rozrabiaką, którego się wszyscy bali. Odetchnęli z ulgą, kiedy w końcu zmarł. Jednak spokój nie trwał długo. Zmarły zaczął się pojawiać we wsi nocą jako upiór i straszyć ludzi. Początkowo rzadko, ale z czasem coraz częściej, tak, że ludzie bali się wychodzić z chat po zapadnięciu zmroku Pewnego razu mężczyźni zebrali się i uradzili, że tak długo być nie może - trzeba coś z tym w końcu zrobić. Doszli do wniosku, że trzeba upiora unieszkodliwić. Rozkopali jego, otworzyli trumnę i odcięli nieboszczykowi głowę, którą włożyli mu pod pachę. Złorzecząc mu zamknęli trumnę i zakopali grób. Wtedy to się dopiero zaczęło piekło! Kiedy tylko zapadał zmrok, pojawiał się rozwścieczony upiór i goniąc przerażonych ludzi rzucał w nich swoją odciętą głową. We wsi nie dało się mieszkać! Niektórzy to nawet zaczęli się wyprowadzać w trosce o siebie i rodziny. Kiedy pewnego dnia do wioski przybył oddział kozaków, wystraszeni mieszkańcy udali się do ich dowódcy z prośbą o ratunek. Oficer mądrze zmarszczył brwi i rzekł:

- Znamy skuteczny sposób na takich łobuzów...

Skrzyknął trzech żołnierzy i kazał sobie pokazać, gdzie leży pochowany rozrabiaka. Ludzie tłumnie ruszyli za kozakami na cmentarz. Kołem otoczyli grób, a dwóch żołnierzy zabrało się za kopanie. Kiedy w końcu otworzyli trumnę, dowódca wręczył trzeciemu nahajkę i rozkazał wymierzyć trupowi dwadzieścia pięć batów. Kozak odliczał głośno po każdym uderzeniu. Kiedy bicz smagał ciało, nieboszczyk przewracał się z boku na bok, a niektórzy przysięgali później, że słyszeli krzyki. Po dwudziestym piątym bacie, oficer zawołał głośno:

- Dość! Wystarczy mu.

- Nie! Jeszcze mu przyłożyć, za te wszystkie rozróby! Kolejnych dwadzieścia pięć!

- Powiedziałem dość! Dostał tyle, na ile zasłużył. Jeśli go niesprawiedliwie ukarzemy, to stanie z nami do walki. I nie wolno wam go więcej wykopywać, bo jak to zrobicie, to już sobie z nim nie rady nie dacie.

Kozacy ułożyli odciętą głowę między nogi przy samych stopach nieboszczyka i zakopali grób.

Od tego czasu we wsi zapanował spokój. Mimo to mieszkańcy wsi długo jeszcze wychodząc wieczorem z chat rozglądali się z trwogą, czy za rogiem nie czai się "ich" upiór. (Danowo, gm. Rajgród)

Upiory, strzygi, samobójcy były w wierzeniach ludowych istotami skazanymi na wieczne potępienie. Zdarzało się - jak wynika z poniższej treści, że nie zawsze w tradycji ludowej było to oczywiste.

W dawnych czasach jeden człowiek ze wsi powiesił się. Jak wiadomo, człowiek, który popełnia samobójstwo, jest potępiony. Tak było i z tym wisielcem. Jakiś czas po pogrzebie zaczął się pokazywać ludziom jako dusza pokutująca. Jedni go widzieli, jak wielkimi mrozami chodził po świecie i szukał ciepłego schronienia, drudzy, jak jeździł wierzchem na białym koniu, a jeszcze inni, jak stał pod drzewem, drżał z zimna i głośno płakał. Sąsiedzi zbierali się i radzili, jak mu pomóc w obywaniu pokuty. Jeden z nich powiedział, że trzeba ciało odkopać, odciąć głowę i położyć między nogami, tak, aby jej nie dostał rękami. Tak też uczynili i od tego czasu przestało straszyć. Ale po pewnym czasie przyśnił się wisielec temu człowiekowi, co odciął głowę, i powiedział, że źle zrobił, i powiedział: "miałem jeszcze jeden miesiąc pokuty, a potem byłbym szczęśliwy, a teraz muszę jeszcze długo pokutować na tamtym świecie, bo jeden miesiąc na tym świecie to tyle, co setki lat na tamtym. (Skieblewo, gm. Lipsk)

Zmory

W rodzimej kulturze ludowej wątek negatywnej demonologii ludowej reprezentowany jest również przez zmory. Można zakwalifikować je do istot półdemonicznych. Wiara w nie była szeroko rozpowszechniona wśród ludów słowiańskich, bowiem do czasów nam współczesnych zachowały się w formie szczątkowej liczne powiedzenia, porzekadła i przysłowia typu " nocna mara", "nocne zmory", "nocny marek", "sen mara Bóg wiara", itp. Daje temu wyraz Karol Moszyński, który pisze "Jeszcze na przełomie XIX i XX wieku bardzo żywo była tradycja wierzeń w duchy, którym przypisywano osobliwy sposób dręczenia ludzi tj. duszenie względnie gniecenia, gdy są pogrążeni we śnie. Takie duszenie czy gniecenie cechuje przede wszystkim zmorę, która dlatego bywa nawet nazywana gnieciuchem lub podobnie"

Demon ten nazywany był różnie, na południu kraju funkcjonowała nazwa "biża", "bieża", "mac", "macek" (pogranicze polsko - ukraińskie ), "gnieciuch", "gniotek" (rzeszowskie), "dusiołka" (okolice Krakowa), "siodło", "siedlisko", "siodełko", (Podhale), "sotona" (Beskid Śląski), "wieszczyca" (Wielkopolska). Zdecydowanie jednak najczęstszą formą - występującą również w miejscowościach nadbiebrzańskich była "zmora", "mora" lub rzadziej "kikimora", która była zapożyczeniem z folkloru rosyjskiego. Kikimorę widywano na przykład w okolicach Osowca i Starożyńc.

Koło krzyża od strony Kurianki coś na kurzych nogach pokazywało się, ale wyglądało jak człowiek. (Starożyńce, gm. Lipsk) Najwcześniejszym znanym określeniem na ziemiach polskich tej nocnej zjawy pochodzi z początku XVII wieku autorstwa Szymona Syreniusza, który zanotował "duszenie nocne zbytniej krwi sercu prości ludzie u nas duchowi przypisywali, którego u nas zmora zowią". Określenie "zmora" jest zatem nazwą stosunkowo późną w przeciwieństwie do XIII wiecznego zapisu o "nocnicy" niepokojącej w nocy niemowlęta z "Katalogu magii" brata Rudolfa.

Etymologia wyrazu zmora nie jest jasna. Występuje ono w językach większości krajów europejskich. W niemieckim Mahr, Machtmare, francuskim mar, angielskim nightmare, rosyjskim kikimora, czeskim můr. Językoznawca Aleksander Brükner wykluczał związek tego określenia ze słowami mara czy też mór. Z kolei etnograf Bohdan Baranowski jest przekonany o ich wyraźnych etymologicznych związkach. Idąc ostatnim tropem mara to według wierzeń ludowych to tyle, co duch, ale również nazwa widzenia sennego, czegoś, co nie wydaje się realne. Oba zjawiska mara - jako "cień, duch osoby zmarłej" i coś "nierealnego, urojonego" mają tę samą nazwę i wywodzą się ze słowa oznaczającego migotanie, pobłyskiwanie. A zatem coś co jest, a innym razem co wydaje się tylko czymś realnym.

Zmora w wyobrażeniach ludowych przybierała zwykle postać kobiety o nienaturalnie długich nogach o niemal przeźroczystym ciele, w którym "możnać było policzyć wszystkie żebra i kosteczki" Poruszała się krokiem powolnym i majestatycznym przychodziła do swoich ofiar podczas ich snu, siadała im na piersiach i ściskając kościstymi kolanami powodowały ujście krwi do głowy. Wtedy piły wyciekającą krew z nosa, aż do nasycenia swojego pragnienia. Ich ofiary w przeciwieństwie ofiar strzyg nie stawały się zmorami. Osoby dręczone przez zmory męczyły się przez sen, rzucały się, krzyczały, jęczały. Budziły się oblane zimnym potem, zmęczone i zniechęcone do życia. W przypadku, kiedy ofiara budziła się nagle, zmora błyskawicznie znikała. Panowało przekonanie o pewnej specjalizacji tych demonów. Jedne prześladowały ludzi inne zwierzęta. Ulubionymi zwierzętami zmory były konie. Jeżeli ta upodobała sobie któreś z tych zwierząt, dosiadała je w nocy i galopowała po okolicznych polach niemal je zajeżdżając. Rano gospodarz znajdował czworonoga, stojącego w stajni, skrajnie wyczerpanego, osowiałego, pokrytego potem i pianą. Zdarzało się, zwierzę miało zaplecioną w warkoczyki grzywę.

Aby uchronić gospodarstwo przed ponownymi odwiedzinami demona wykonywano szereg czynności o charakterze magicznym. Zawieszano m.in. w zabudowaniach gospodarczych zabitego w wigilię Bożego Narodzenia drapieżnego ptaka, wprowadzano do stajni bądź obory czarnego barana, zawieszano nad żłobem lustro, a także smarowano grzbiety zwierząt kałem, smołą bądź inną cuchnącą substancją. Skutecznym sposobem miało być zawieszenie na szyi prześladowanego zwierzęcia czerwonej wstążki lub obrysowanie progów świeconą kredą. W przypadku, kiedy zmora pozostawiła ślad swojej bytności w postaci zaplecionych warkoczach w końskiej grzywie - tą obcinano, a następnie "bito" kijem na twardym kamieniu "miażdżąc zmorze palce".

Panowało przekonanie, że aktywność gnieciucha w stosunku do człowieka nie kończyła się dla niego śmiercią. Takiemu człowiekowi można było pomóc. Jednym ze sposobów była próba złapania prześladowczyni. Należało cicho podejść do osoby napastowanej i lewą ręką zagarniać napastliwe widmo do trzymanej w prawej dłoni butelki, a naczynie natychmiast zakorkować i wyrzucić do wody. Jeżeli udało się uwięzić demona - to jeszcze przez wiele dni z wody dochodziło jego kwilenie podobne do płaczu dziecka.

W opisie tej postaci demonicznej dominowała opinia, że zmorą zostaje osoba żyjąca, dziewczyna lub kobieta, mieszkająca najczęściej w danej miejscowości i prowadząca normalne życie. W nocy przeistaczała się w zmorę i oddawała się swojemu niecnemu procederowi.

O tym czy dana osoba zostawała zmorą decydować mogły nawet drobne - zdawałaby się zdarzenie. Wiązać się to może z faktem, że podczas chrztu rodzice chrzestni nie dość wyraźnie lub niedokładnie wypowiedzieli imię dziecka lub w analogiczny sposób zamiast "Zdrowaś Mario" w obecności księdza i wszystkich zebranych wypowiedzieli " zmora Mario" lub zamiast "Bóg - wiara", "Bóg mara". Bardzo prostym zabiegiem naprawiającym niejako błąd "przejęzyczenia" był powtórny i prawidłowo przeprowadzony akt chrztu.

Jeden biedny zased do gospodaza żeby go psyjoł na noc. No psyjeli na noc tego couwieka, tego biednego. Połozyli mu snopek suomy, dali nakrycie i on śpi tamoj. Ten gospodaz miał tsy ciórki. A oni co? Te ciórki byli marami fsystkie ćśi. Oni fstali, zabrali śe i pośli . A ten ubogi lezy i śe pśyglonda, co oni bedo i co mowo. Wracajo utuujane takie, utego. Usiedli na piec, siedzo i sobie rozmawiajo.To co? Tak tobie to - powiada- na luzie, a mnie - powiada - za wronami na ścieche uazić siei mogę sie opsune i slisko i mogę się zabić. A myslis, ze mnie to dobrze. I mnie nie dobrze- powiada - nie dobrze, jak ja - powiada - na konia , a który koń rzuci i weś mu te grzywe krenć o, to może mnie zabić. I tak se pogadali i posli spać. Układli się i spoi . Alle ten stary dziadek jus wstał i mówi do ojca. Weśta je spowrotem psiechstijta do kśendza, bo one wśystkie so marami. I wźou ojciec znowu kumow zaprosił, bo tak jak do chśtu. Zaprosiuł i pśechścił, i ot tego casu nie było nic. (Szymany, gm. Wąsosz)

Poza wspomnianą wcześniej próbą uwiezienia zmory w butelce, czy też powtórny chrzest, istniało szereg innych sposobów zabezpieczenia się, które miały charakter reliktów tradycyjnych wierzeń z czasów przedchrześcijańskich: - na drugą noc po napadzie zmory należało zmienić miejsce spania,
- trzeba spalić słomę, na której zmora dusiła człowieka,
- człowieka napastowanego przez zmorę trzeba pilnować przez całą noc,
- wystrzegać się spania na jęczmiennej słomie,
- gdy zmora przydusi należy ją zrzucić z siebie i wstać,
- należy zasypiać z nogą założoną na nogę,
- wystrzegać się spania na wznak i w przypadku pojawienia się zmory bezwzględnie spać na brzuchu.

Oto w jaki właśnie sposób broniła się przed zmorą mieszkanka Milewa:

Będzie to jakieś 36 lat temu jak mnie dusiła mara. Pojechali mąż i rodzice z domu. Ja zamknęłam drzwi za niemi i położyłam się do łóżka. Czuję, że coś stuka i szum był. Przychodzi do mnie i jeszcze te słowa mi się przypominają:

- Przychodzę odwiedzać młode kobiety. Odwraca mnie na plecy, ja się bronię temu. I była ta pani z chustką taką grubą, w kratę. Odwróciła mnie na plecy i się położyła. Straszny miałam ból, ciężar. Krzyczałam, wołałam, ale nikt tego nie słyszał. I jak to ze mnie zeszło, ta mara, to mnie się zrobiło lekko, ale bardzo słaba byłam, ledwo leżałam na łóżku, spocona. I za jakieś dwa dni znowu to samo było, też przyszła i mnie dusiła, tak samotnie dusiła, to była mara. Trzeci raz jak szła, to nie pozwoliłam jej się odwrócić na plecy, tylko starałam się odwrócić na brzuch. No i nie dałam się jej odwrócić. (Milewo, gm. Grabowo)

Innymi sposobami obrony przed atakiem zmory to: - zasypiając należy poruszać dużym palcem u nogi,
- należy zasypiać na prawym boku,
- należy zasypiać z siekierą lub innym metalowym przedmiotem po łóżkiem,
- należy kłaść się mając po ręką solidny kij do odganiania się przed zmorą,
- postawić koło łóżka nóż na sztorc,
- należy zasypiać, trzymając chleb w ustach,
- zasypiać ze szczotką na piersiach włosem do góry,
- następnego dnia po wizycie zmory nie należy się kłaść spać.

Poza aktywnością magiczno - praktyczną, prześladowanym przez zmorę polecano odwołać się do sfery rzec można magiczno - dewocyjnej: - należało pokropić mieszkanie wodą świeconą, a świeconą kredą nakreślić trzy krzyżyki koło klamki u drzwi,
- należało nakreślić święconą kredą na drzwiach krzyż,
- kiedy zmora zbliża się, należy się przeżegnać,
- kładąc się do snu należy położyć na piersiach obrazek św. Benedykta,
- każdego wieczora należy odmawiać pacierz,
- należy okadzać miejsce spania święconymi ziołami,
- kładąc się spać należy mieć przy sobie wodę świeconą,
- należy odbyć bierzmowanie,
- kiedy zmora napastuje swoją ofiarę ta powinna się modlić.

Zmagania swojego ojca ze zmorą opisał w następujący sposób mieszkaniec wsi Klimaszewnica:

Mój ojciec opowiadał, że był uczestnikiem takiego zdarzenia: Było to wieczorem, zbliżała się pora snu, a jedna kobieta siedziała oparta o piec i ciężko oddychała. Na pytanie, dlaczego nie kładzie się spać odpowiedziała, że w czasie snu dusi ją mora i będzie spała na siedząco - bo wtedy nie jest tak dokuczliwa. To mój ojciec trochę żartem powiedział: - To niech ta mara przyjdzie do mnie. I położył się spać. A tu w nocy nie mógł spać. Nagle poczuł, że coś mu usiadło na piersiach i zaczęło dusić. Nie mógł spać. Był przerażony. Trwało to może ze dwie noce. Zaczął się głęboko modlić i zmora w końcu odeszła. Po tym zdarzeniu mój ojciec opowiadał, że zawsze należy dobrze zastanowić zanim wypowie się jakieś słowa. Klimaszewnica gm. Radziłów

Czarownice. Rzucanie uroków.

Okres odrodzenia, renesansu kojarzy się w większości z nas ze zeświecczeniem życia społecznego, powrotem do antyku w sztuce, rozkwitem nauki i filozofii. Jest to jednak tylko jedna strona tego okresu. Drugą były poniżenia kobiet, procesy o czary, stosy i słynne dziełoHeinricha Kramera "Młot na czarownice" z 1487. To ponure i złowieszcze wydawnictwo zapoczątkowało zbiorowe szaleństwo, połączone z masowymi mordami kobiet, oskarżonych o bycie czarownicami. Za głosem autorów,, Młota…," zrazu nieśmiało, później coraz odważniej, aby w końcu XVI i XVII wieku osiągnąć cechy ogólnoeuropejskiej histerii. Ile zginęło kobiet zamęczonych w salach tortur lub spalonych na stosach tak w Europie jak i samej Polsce nawet szacunki są bardzo rozbieżne. Z terenów nadbiebrzańskich warto przypomnieć tragiczną postać Barbary Królki, która oskarżona o czary zginęła w płomieniach stosu w Wiźnie w 1670 roku.

Jeszcze w 1860 roku - jak wspomina Zygmunt Gloger - w związku z przedłużającą się suszą, chłopi z dóbr Jeżewo pod Tykocinem chcieli wymóc na jego ojcu, pozwolenie na"spławienie baby w sadzawce dla dokumentnego przekonania się, czy używała czarów do rozpędzania chmur". Biedna Miastkowska, komornica zapewne przypłaciłaby to życiem, a na pewno wykluczeniem ze społeczności wiejskiej, gdyby nie zdecydowana postawa Jana Glogera.

Obraz czarownic, wiedźm w powyższym rozumieniu ukształtował się w świadomości ludowej w XVI - XVIII wieku. W okresie przedchrześcijańskim i w pierwszym okresie funkcjonowania Kościoła na naszych ziemiach wiedźma, dawniej wiedmie - była osobą wiedzącą, osobą, która wie. Była to kobieta obdarzona niezwykłymi zdolnościami i mocami. Określane przez dawnych Słowian niekiedy mianem "złotych bab", "ciot" lub "wróżek". Przez społeczność uznawane były za pełnoprawne członkini wspólnoty, chociaż ich chaty znajdowały się zwykle poza wsią - obszarach sąsiadujących z lasami lub dzikimi zagajnikami. Takie położenie ich domostw potęgowało aurę tajemniczości.

W kulturze słowiańskiej wiedźmy zajmowały się szeroko rozumianym leczeniem różnych schorzeń, odbierały porody, przepowiadały przyszłość, były - jak to dzisiaj byśmy powiedzieli terapeutkami, czyli miały zdolności sprowadzania na kogoś pomyślności bądź zdejmowania złego uroku.

Do czasów umocnienia się wiary chrześcijańskiej nie były postrzegane je jako towarzyszki diabła. Określenia czarownica, wiedźma nie miały wydźwięku pejoratywnego. Były one kwintesencją mądrości, wiedzy i wielu umiejętności niedostępnych zwykłym ludziom. Chociaż oficjalnie kościół patrzył na nie bardzo nieufnie - to przecież zapotrzebowanie na ich umiejętności było powszechne. Ich usługi były ponoć skuteczne, a na pewno tańsze i na miejscu. Ogólnie znane były umiejętności leczenia ukąszeń żmii. Specjalistą m.in. w tej dziedzinie był znachor, mieszkaniec Jasionowa.

Herman z Jasionowa dawał ukąszonym 3 kruszynki chleba, połączonych z czymś wiadomym tylko sobie. (…). Skutkowało. Ale nie wierzył w to ksiądz Pauksztys z Krasnegoboru. Swego czasu ksiądz wygnał Hermana z kościoła jako "czarodzieja". Od tej pory Herman obrażony przestał przychodzić do kościoła. Ale zdarzyło się, że żmija ugryzła księdzu bardzo dobrą krowę. Wtedy ksiądz wysłał do Hermana po lekarstwo swojego parobka. Herman nie tylko odmówił ale obraźliwie odpowiedział, że szkoda, że żmija ugryzła krowę, a nie księdza. Rad nie rad ksiądz pojechał sam do Hermana, który podał krowie owy chleb. Po trzech dniach krowa wyzdrowiała. Od tej pory Herman i ksiądz żyli ze sobą w zgodzie. (Jasiono, gm. Lipsk)

Obecny, ludowy obraz czarownicy nie jest jednoznaczny. Bliższe współczesności nazywane szeptuchami postrzegane są jako zielarki i znachorki, których działalność oceniano w bardzo różny sposób.

Siemiejczycha zbierała piołun, serdecznik, walerianę, buberek, żywokost, dziurawiec. Siemiejczycha żyła 100 lat. Polazła pod stół po miseczkę kotki, tam padła, wyciągnęli ją, położyli na szlabanem. Po trzech dniach wstała i opowiadała, że swoich zmarłych widziała- męża, syna, córkę. Zjadła położyła się i zmarła. Mówili o niej: "Czy grzeszna czy święta?".(Gabowe Grondy, gm. Augustów)

Przed II wojną chodziła kobieta tam, gdzie była młocka i z ziaren wybierała sporysz. Mówiono, że była z Gruszek i że tym sporyszem spędza płody. (Jaczniki, gm. Lipsk)

Zdarzały się również hochsztaplerki i naciągaczki:

(...) Daj mi jajkow, puść w wodę. Zaszumiało w garnku, coś poszło w komin, ale co poszło nie wiem. A ona powiada: Daj mi ten pierścionek z palca. Będziesz miała syna. A ja mówię Nie, nie zdejmę tego pierścionka. Jak nie zdejmiesz to ci nic nie powiem. No to ja ten pierścionek zdejmuje… A tu wchodzi mąż do domu. A ja już zdjęłam ten pierścionek. Co wy tu robicie? Mąż nakrzyczał na mnie i na te cygankę. I tak to się zakończyło. Nie dałam tego pierścionka, bo mąż był przytomny, a ja nie byłam. Jedna taka to dała wszystko, ze nawet do kościoła nie miała się w co ubrać. (Pawełki, gm. Jedwabne)

Wodniki, topielce, rusałki - mieszkańcy wodnego świata

W panteonie demonów słowiańskich ważną rolę odgrywały istoty zamieszkujące wody jezior, rzek i stawów. To one miały być odpowiedzialne za utonięcia ludzi i zwierząt, porwane sieci rybaków, zatopienia łodzi, niebezpieczne wiry wodne, występowanie z brzegów rzek, zalewanie łąk, pól i siedzib ludzkich. Nazywano je różnie: topielcami, utopcami, topnikami, topcami, utopiami, a najczęściej wodnikami. Obwiniane za klęski i tragedie mieszkańców związane z żywiołem wodnym budziły powszechny strach i grozę, niemal do czasów nam współczesnych.

W dawnych wierzeniach ludowych topielec był bardziej złośliwy i bardziej bezwzględny niż bies. Ten, bowiem dokuczał ludziom, ale działalność jego miała charakter najwyżej dotkliwego żartu. Topielec natomiast w swoich działaniach dążył do unicestwienia upatrzonej ofiary. Zatarte relikty wierzeń w wodniki, nakładanie się wierzeń w diabła i wreszcie różny charakter istot demonicznych w poszczególnych rejonach naszych ziem nie daje możliwości pełniejszego opisu jak przedstawiał się obraz tych istot w okresie przedchrześcijańskim. Prawdopodobnie wodnikom - bo być może należy rozróżnić go od topielca składano ofiary. Jednym z kilku reliktów tego typu zachowań może być opis poczyniony przez Zygmunta Glogera, który wspomina w 1887 roku, że w jednym z jezior w augustowskich zdarzały się częste wypadki utonięć. Aby uniknąć tego typu zdarzeń miejscowa ludność, co roku wrzucała do wody kurę. Nowo przyjęci w poczet oryli spławiających na Narwi drzewo, dla przebłagania mieszkających w jej odmętach topielców mieli wrzucać drobne monety.

Wierzono, że wodnik wciągał do swojego królestwa, tych, którzy z różnych powodów go zlekceważyli. Powszechnie sądzono, że korzystanie z akwenów w pewne dni, a nawet o pewnych porach dnia nie było bezpieczne . Ciężkim grzechem była kąpiel w niedzielne przedpołudnia, kiedy to w kościołach odprawiane były msze. Nie kąpano się również na przykład w dzień św. Jana (24 czerwca), w dzień św. Piotra (29 czerwca), w dzień Wniebowzięcia Marii Panny (15 sierpnia). Zasady tej ponadto przestrzegano również w innych okolicznościach. Nie wchodzono do wody ponadto przed i po burzy lub na przykład w okresie kwitnienia zboża. Aby nie narazić się na kontakt z tym demonem, przed kąpielą żegnano się, zagarniając nieco wody w prawą dłoń. Starano się nie wchodzić do wody bez medalika lub krzyżyka na szyi. Aby nie prowokować topielca nie zachowywano nad akwenami zbyt głośno. Trudno powiedzieć czy aby nie zdenerwować czającego się gdzieś demona, czy też, aby nie przywołać go hałasem. Nie wypływano również na głębię, gdzie mogły pojawiać się wiry.

W wielu okolicach m.in. na Podlasiu i północno-wschodnim Mazowszu, osoby mające kontakt z wodą, tak jak rybacy, flisacy, oryle, a także młynarze znali specjalne zaklęcia, które miały odstraszyć mieszkańców podwodnego świata. Według opisu z roku 1938 jeden z oryli opowiadał, że kiedy rozpoczął pracę przy spławie drewna, retman nauczył pouczył go, że chcąc uwolnić się od topielca, należy wypowiedzieć magiczne zaklęcie "Flis. Mlis. Klis". Młody oryl nie spodziewał się, że tak szybko nauka ta będzie użyteczna. Kiedy przeskakiwał z tafli na taflę, z wody wyskoczyło małe dziecko i z wielką siłą próbowało go wciągnąć do wody. Zdążył jednak wypowiedzieć magiczną formułę i topielec porzucił go. Mniej niestety szczęścia miał jego kolega - jąkała, który znalazł się w podobnej sytuacji. Jego przypadłość połączona ze strachem spowodowała, że nie potrafił wypowiedzieć formuły w całości. Zginął wciągnięty pod wodę. Co znaczyły owe "Mlis" i "Klis" - nie wiadomo. Opowiadano ponadto o pewnym retmanie, który z racji wieloletniej praktyki związanej z pracą na wodzie, posiadł wysoką znajomość magii topielców. Pewnego razu goląc się na tratwie upuścił brzytwę do wody. Wykrzyknął tylko jakieś zaklęcie i natychmiast topielec, mały, nagi chłopiec podniósł mu leżący głęboko na dnie zgubiony przedmiot.

Oczywiście takie umiejętności posiadali jedynie niektórzy. W związku z tym w kontakcie z wodą należało zachować daleko idącą ostrożność.

Niebezpiecznym miejscem było jeziorko Barwik, gdzie mieszkały wodniki pod postacią małych chłopców:

Na Barwiku sporo osób straciło życie, topili się. Jeden nawet zastrzelił się w łódce. Ludzie widzieli jak wiatr od lasu szedł, drzewa się uginały, a z wody dwoje dzieci tańczyły na bagnie. Jak się ktoś do nich zbliżał, uciekały do wody. (Pieńki, gm. Bargłów)

Topielcem można był zostać w różny sposób. Powszechna była wiara, że zostawały nimi utopione przez wyrodne matki nieochrzczone dzieci. Niekiedy w tego demona przemieniał się płód ciężarnej matki, która z różnych powodów straciła życie w głębinach wód. Topielcem stawał się po śmierci zły człowiek, którego duszy nie może było przyjąć do nieba. Przypisany piekłu musiał przebywać w wodzie w pobliżu miejscowości, w której mieszkał. Niekiedy w ludowych wierzeniach to piekło wyznaczało mu pokutę na podstawie, której miał utopić określoną liczbę ludzi! Topielcem zostawał "człowiek, który się przypadkiem lub dobrowolnie utopił, a przez diabła ożywiony przebywa w głębinach wody i czy to używających kąpieli, czy rybaków lub flisów pływających porywa i zatapia. Nigdy się w dzień (...) nie pokazuje, zawsze przebywa na dnie rzek, stawów i jezior głębokich, dopiero za nadejściem nocy wychodzi na brzeg i siedzi na nim czatując zdobyczy".

Z terenów nadbiebrzańskich warto przytoczyć tutaj historię młodego mężczyzny, który nie chcąc iść na japońską wojnę utopił się przywiązując sobie do szyi kawał żelaza. Ów topielec z żelazem na szyi napadał później ludzi przejeżdżających przez rzekę albo kąpiących się w niej. Jeden z gospodarzy jadąc na oklep przeganiał bydło przez płytką odnogę Biebrzy. Nagle ów topielec z żelazem na szyi ściągnął go z konia i zaczął go topić. Na szczęście gospodarz nie wypuścił postronka z dłoni i wystraszony koń wyszarpnął go wraz z demonem na brzeg. W wodzie obdarzony był wyjątkową siła - to poza nią był niemal bezbronny. Niedoszła ofiara uciekła, a topielec krzyczał z brzegu rzeki, że go jeszcze dopadnie. Miał pokazywać się mężczyźnie jeszcze kilka razy, ale ten nie dał się już zaskoczyć. Lipsk nad Biebrzą gm. loco.

Bywało, że utopiec przybierał formę zwierzęcia. Chcąc swoje potencjalne ofiary zachęcić do kąpieli, krążył w ich pobliżu, pod różnymi postaciami, a to psa, a to świni, barana lub konia. Pod postacią tego ostatniego czworonoga miał pojawiać się w Biebrzy w okolicach wsi Dwugły. Jednak czy był to na pewno topielec, można mieć, co do tego wątpliwości. Nie słychać było, aby się w tym miejscu ktoś utopił.

Czasami topielec podpływał i niezauważony atakował swoją ofiarę. Jednego z kąpiących się w Biebrzy pod Goniądzem próbował pochwycić i utopić. Niedoszła ofiara opisała to w następujący sposób: Nie dostrzegłem nikogo, ale czułem jego oślizłe ręce, które ciągnęły mnie na głębinę. (Goniądz, gm. loco)

Pomimo fatalnej opinii, jaką miały topielce, jeden mieszkający w Biebrzy ,,u przewozu" pod Wroceniem, zdawał się tej opinii przeczyć. Łąki za Wroceniem użytkowane były przez kilkadziesiąt wsi. Droga na nie prowadziła przez Biebrzę przez tzw. "przewóz". W różnych czasach różnie przeprawiano się przez rzekę, począwszy od łódek, ruchomych kładek aż po prom. Było to wymarzone miejsce dla topielca. I był! Wiele osób go widziało. Był elegancko ubrany na czarno, w kapeluszu, bez zielska na ciele itp. akcesoriów. Wieczorem wracając od koszenia kosiarz, jeśli przychodził o zmroku, rozpalał ognisko i krzyczał "Przewozu!",! Mógł jednak krzyczeć i tak nikt o zmroku nie odważył się płynąć łódką prze rzekę. Jeden kiedyś spróbował... Wsiadł do łódki ruszył. Ledwo przepłynął kawałek usłyszał chichot i plusk jakby coś do wody skoczyło. Nie pamiętał jak wrócił do domu... Jednak wroceński topielec większej krzywdy nikomu nie zrobił. (Wroceń, gm. Goniądz)

Do innej grupy istot demonicznych związanej ze zbiornikami wodnymi należały rusałki. Wiara w te istoty rozpowszechniona była na terenach wschodniej słowiańszczyzny, a szczególnie na Ukrainie i Białorusi. Na ziemiach polskich rusałki miały występować na obszarach, na których przemieszany był żywioł polski i białoruski w tym również na terenach nadbiebrzańskich.

Według językoznawców termin "rusałka" ma związek z rusaliami tj. ze świętem Trójcy obchodzonym już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa na terytorium Imperium Rzymskiego. Kalendarzowo lokalizowano je na wiosnę lub początek lata - tj. czas kwitnięcia róż. Pełna nazwa święta brzmiała pascha rosata, domenica rosarium - co można przetłumaczyć jako "święto róż".

Wraz z rozpowszechnianiem się chrześcijaństwa, święto to przeniknęło do innych kultur. Początkowo u wszystkich znaczyło jedynie nazwę święta i dopiero w XVIII wieku nazwa tę przeniesiono na czczone wśród Słowian zamieszkujące wody demony płci żeńskiejbereginium (boginki?). Rusałki zajmują poczesne miejsce w literaturze romantycznej. Poeci z tego okresu jak wiadomo chętnie wykorzystywali tematykę ludową, a ta z kolei zapożyczała i przetwarzała utwory naszych romantyków. Dzisiaj trudno jednoznacznie wskazać elementy "czystych" wierzeń ludowych.

Rusałki zamieszkiwały wody oraz przybrzeżne zarośla. Spotkać je można było również w życie i konopiach. Były to dusze zmarłych gwałtowną śmiercią dziewcząt lub młodych mężatek. Czasami - jak wspominał jeden z mieszkańców Lipska nad Biebrzą z zawodu stolarz i racji swojego zawodu dużo podróżujący po Białostocczyźnie, rusałkami miały byćdusze poronionych lub nieochrzczonych, względnie zamordowanych lub przypadkowo uduszonych w czasie snu dzieci płci żeńskiej. (Lipsk nad Biebrzą)

Pomimo tak różnych proweniencji demony te nazywano również rusawkami, postrzegane były jako piękne dziewczyny, o jasnej zwykle karnacji skóry i długich rozpuszczonych włosach, które zdobił wianek. Chodziły nago lub w powłóczystych koszulach. Obok pięknych pociągających swoim wyglądem rusałek występowały również w podlaskich i białoruskich wierzeniach istoty brzydkie i stare. Te z kolei były duszami starych kobiet, które swoje życie zakończyły gwałtownie i tragicznie lub zapiły się na śmierć. Na północnym Podlasiu nazywano je kazytkami co po białorusko znaczyło "łaskoczące".

Dawniej rusałki były istotami bardzo niebezpiecznymi. Piękne i powabne tańcząc nad brzegiem jeziora lub rzeki wabiły i wciągały do wody nierozważnego i zauroczonego nimi mężczyznę, gdzie topiły go lub łaskotały tak długo aż nieszczęśnik umierał. Wydaje się, że z czasem urok i piękno rusałek sprawiło, że przynajmniej te podlaskie nie wykazywały tak wielkich tendencji do okrucieństw wobec swoich ofiar.

Strach ma wielkie oczy, ale mało mocy. Czyli strachy ujawniają się.

Strach jest jedną z podstawowych cech pierwotnych, który ma swoje źródło w instynkcie przetrwania. Każdy z nas słyszał zapewne powiedzenie "strach ma wielkie oczy, ale mało mocy". Inaczej boimy się, kiedy postrzegamy otaczającą nas rzeczywistość w dzień, a inaczej - zwykle silniej, intensywniej w nocy. Odmiennie znowu, odbieramy dane zjawisko za pomocą dwóch głównych zmysłów - tj. słuchu i wzroku, a inaczej, kiedy dane zdarzenie poznajemy jedynie jako,, opisany" dźwiękiem. Inaczej w końcu postrzegamy rzeczywistość jako dorośli, a inaczej zgoła jako dzieci. Większość z nas w swoim życiu nie raz przeżyło paniczny strach, który powodował błyskawiczną ucieczkę połączoną z szaleńczym biciem serca.

Strach może być czymś pozytywnym, kiedy na przykład jest reakcją na grożące nam niebezpieczeństwo. Strach, a właściwie jego natężenie jest odczuciem subiektywnym i nie u wszystkich powoduje jednakowe poczucie zagrożenia. Osobami, które są wyjątkowo nieodpornymi na zagrożenie są na przykład dzieci. Traumatyczne spotkania z "Babą Jagą" opisał jeden z pamiętnikarzy w następujący sposób:

Było to latem, kiedy dojrzewały łany żyta. Miałem wtedy pięć może sześć lat. Bawiłem się wtedy z dwa lata starszą siostrą Zosią grzebiąc jakiś dołek w ziemi. Nagle zauważyłem, że Zosia zerwała się gwałtownie i uciekła nic nie mówiąc ani krzycząc. Podniosłem wówczas głowę zobaczyć wówczas, co się dzieje, dlaczego tak nagle zerwała się i uciekła. I wtedy zamarło mi dosłownie serce. Zobaczyłem wyłaniająca się z miedzy między zbożami ,,autentyczną" Babę Jagę z opowiadań, w których straszono dzieci. Szła zgarbiona. Na głowie miała czerwono - brunatna chustę w jakieś kwiaty i wzory. Była stara, nos miała zakręcony, haczykowaty. Pomarszczona z dużymi brodawkami, z których sterczały długie pojedyncze włosy. Bluzkę i spódnicę długą do kostek też były w kolorowe kwiaty i wzory. W wychudłej dłoni trzymała sękaty kij, którym podpierała się. Zbliżała się do mnie, a ja ze strachu nie mogłem się ruszyć. Chyba bym umarł, ale Opatrzność czuwała nade mną, gdyż, kiedy zbliżyła się na kilka kroków nagle odzyskałem władzę w nogach, zerwałem się i uciekłem do ojca. Gdzie stała już Zosia, która gestykulując błagała ojca aby przegnał Babę Jagę. Za Zosią prosiłem również ja i pozostałe rodzeństwo. Kiedy dowiedzieliśmy się, ze Jaga pochodzi z … Kadzidła ogarnęła nas histeria. Ojciec pozwolił kobiecie przenocować, która pomimo przygotowanego posłania przespała się na siedząco owinięta w chustę. Cała noc baliśmy się. Kobieta poszła w dalszą drogę o świcie i więcej jej nie widzieliśmy.

Po latach, kiedy stawałem przed komisja wojskową stwierdzono u mnie arytmię. Możliwe, że schorzenie to miało swoją przyczynę w traumatycznej wizycie kobiety z Kadzidła.(Grajewo, gm. loco)

Swoje pierwsze dni pracy w Sosnowie opisał Kazimierz Omiljanowicz, który jako młody, początkujacy nauczyciel zamieszkał w nowo wybudowanej szkole. Wykształcony i racjonalnie myślący pedagog, uległ jednak specyficznemu klimatowi miejsca. Zaprezentowany poniżej fragment jest swego rodzaju lapidarnym studium rodzącego się strachu:

(...) Kotowski jest światły i oczytany, interesuje się sprawami społecznymi. Podoba się ten mój nowy sąsiad bardzo. - Może panu samemu markotno w takim dużym domu? Zakwaterowałbym się u pana - proponuje.
- Nie, nie. Dziękuję.
- Jak pan uważa. Ludzie tam różnie plotą.
- A co takiego? - dopytuję.
- Że niby w szkole słychać nocami hałasy i tupoty, pogwizdywania jakieś… Ja to myślę - ciągnął dalej - że to wiatr. Dom obszerny, pusty, pobudowany na wydmuchu, na skrzyżowaniu dróg. A może to i zły? Któż to może wiedzieć? W każdym razie trzeba szkołę prędzej poświecić.

Wieczorem oblatuje mnie strach. Pootwierałem wszystkie drzwi i chodzę po pokojach (...) W ciszy rozlega się echo moich kroków. Wiatr wyje w kominie. Ktoś tłucze się po strychu. Za ścianą słychać jakieś szurania. Po jakiego diabła zbudowano tu, w tej pustce, taki pałac? Chyba dla ciemnych mocy, żeby miały wyprawiać gdzie swoje harce (...) Byle przetrwać do rana (...)

Sąsiedzi podziwiają moją odwagę. Co to znaczy nauka! Tylko ciemny chłop wierzy w gusła i boi się diabła, a człowiek uczony, wie, że to wymysły ludzi. Kotowski widzi moją zmęczoną bezsennymi nocami twarz i kiwa ze współczuciem głową. Jest dla mnie serdeczny, ale propozycji zamieszkania ze mną nie ponawia. Noce stają się coraz dłuższe i ciemniejsze, coraz głośniej huczą kroki w pustym domu, coraz przeraźliwiej wyje wiatr … (Sosnowo, gm. Sztabin)

Ciekawa historia z udziałem "ducha" miała miejsce w okolicach Trzciannego. Tym razem jednak uczestnik zdarzenia miał na tyle odwagi, że nie uległ strachowi...

Mój ojciec wracał późnym wieczorem do domu. Przechodząc koło swojej łąki, na której stał stóg siana zobaczył opartą o niego drabinę, a nieco dalej stojącą zwiewną białą postać. Ojciec poczuł się trochę nieswojo, ale ponieważ był po kilku kieliszkach, trochę jakby wbrew sobie ruszył w jej kierunku. Ta zauważywszy go zaczęła się spiesznie oddalać. Ojciec przyśpieszał, a zjawa również. Trwało to dłuższą chwilę, w końcu dogonił ją i chwycił za koszulę. Zjawa wcale się nie rozpłynęła w powietrzu, czy też w inny sposób zdematerializowała. Okazało się, że to sąsiadka połaszczyła się na stojące w stogu siano i w nocy je podkradała… (Trzcianne, gm. loco)

Jak łatwo, w sprzyjających warunkach można było nastraszyć innego człowieka, świadczyć może poniższa historia. Inicjatorem tego iście upiornego żartu jest były mieszkaniec wsi Białosuknie, który po latach wspomniane zdarzenie przestawił następująco:

W latach 70-tych wybrałem się w moje rodzinne strony na Wszystkich Świętych, aby odwiedzić groby bliskich mi zmarłych. Jechałem pociągiem z Warszawy i na stację do Goniądza przyjechałem około 5 rano. Było jeszcze zupełnie ciemno. Do miasteczka było prawie 4 kilometry - wtedy piaszczystą drogą. Z pociągu wysiadł również żołnierz, który widząc, że idę w kierunku miasteczka zapytał się czy może mi towarzyszyć. Zgodziłem się. Mężczyzna pochodził z niedalekich Downar - jak mi się przyznał - po ciemku sam bał się iść. W Goniądzu miał siostrę, u której miał zamiar kilka godzin przeczekać. Rozmawiając, przyjemnie razem nam się szło. Mijając goniądzki cmentarz, mój towarzysz wyraził swoje obawy, co do zmarłych. Ja natomiast skręcając w stronę cmentarza, ( na który zresztą miałem i tak po drodze zajść, aby zapalić znicze)powiedziałem, że jak żyłem również się ich bałem. W tej chwili usłyszałem przerażający krzyk młodego człowieka. Nie spodziewałem się takiej reakcji. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się go w końcu uspokoić. Jednak już do końca drogi nie zamieniliśmy już ani słowa ... (Goniądz, gm. loco)

Nasze spotkanie z nadbiebrzańskimi reliktami demonologii ludowej dobiega końca. Żegnamy tutejsze diabły, duchy pokutujące, zmory, upiory, wiedźmy, rusałki, topielce i inne postacie z tutejszego panteonu istot ponadzmysłowych.

W wyniku różnych czynników, ludowe wierzenia uległy daleko idącym przeobrażeniom. Daje nam to dzisiaj gamę postaci, dość chaotyczną i niespójną w stosunku do porządku panującego dawniej w demonologii ludowej. Z biegiem czasu niektóre z demonów traciły w hierarchii swoją pozycję, pozostałym zaczęto przypisywać inne zadania. Przykładem stracha, którego "specjalizacja" uległa daleko idącej przemianie jest - znanego również w miejscowościach leżących nad Biebrzą - postać dydka lub ditka. Pierwotnie będącego dość wysoko w panteonie demonów słowiańskich - opiekował się bowiem domem - później zdegradowany został do roli straszydła "na słomianych nogach". Zaczęto utożsamiać go także z diabłem lub innym rodzimym demonem bobo. Straszono nim dzieci, a także panny, które zbyt długo czasu spędzały przed lustrem. Ewolucja słowiańskiego demonicznego panteonu wytworzyła w świadomości prostego człowieka nowe animistyczne wizje rzeczywistości przyrodniczej i społecznej.

Według wspomnianego Leonarda Pełki, etnografa, autora licznych publikacji z tematyki polskiej demonologii ludowej, w ostatnich kilku dekadach nastąpiły istotne zmiany w postrzeganiu otaczającej nas rzeczywistości. Między innymi:

  • 1. Zanikanie wierzeń w demony atmosferyczne i przyrodnicze. Niektóre jednak cechy tychże - na przykład latawców przeniesione zostały na wyobrażenia demonów społecznych na przykład na diabły.
  • 2. Zasilanie wierzeń w opiekuńcze demony domowe, których funkcje częściowo przejęto zostały przez ludowo-chrześcijańskie wyobrażenia aniołów, świętych, a także w niektórych przypadkach diabłów.
  • 3. Wyraźne zubożenie demonicznego panteonu na korzyść wyeksponowania wierzeń diabłologicznych i parademonicznych.

W ciągu stuleci wieś ulegała różnym przeobrażeniom gospodarczym, społecznym i kulturowym. Wpływ na to miały nie tylko działanie kościoła - bo jak już wspomniano- demony przez wieki w jego obecności miały się zupełnie nieźle, ale przede wszystkim szeroko rozumiane koncepcje oświeceniowe, ruch ludowy, przemiany struktur produkcji i wymiany towarowej, powszechna oświata, procesy industrializacyjne, ruch migracyjny, wpływ mediów i inne. Większość z nich szczególnie nasiliły się po II wojnie światowej, nabierając szczególnie dużego tempa po przemianach ustrojowych. Zmianie ulegały również poglądy i wzorce postępowania w relacjach międzyludzkich i odbiorze świata przyrody. Wszystko to miało swoje odbicie w sferze wierzeniowej. Jednak im bliżej czasów nam współczesnych tym szybciej odchodziły w zapomnienie elementy, które nie odpowiadały zmienionym układom życia społeczności wiejskiej i tym samym nie były zdolne nadal wypełniać swoich dotychczasowych funkcji: utraciły, więc one rolę czynnika inspirującego w ludowym systemie wartości i norm obyczajowych. Pokolenie urodzone już w nowej rzeczywistości, wykształcone i nierzadko mieszkające z dala od swoich rodzinnych stron zwykle krytycznie podchodzi do przekazów ojców i dziadków.

Wspomniane przemiany gospodarcze i kulturowe spowodowały, że relikty dawnych wierzeń bezpowrotnie zanikają. Coraz trudniej spotkać przykłady "prawdziwej demonologii ludowej". Choć z drugiej strony jej elementy nadal przecież funkcjonują w rodzimym słownictwie. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy, że Baba Jaga, Boruta, Bełt, Bieda, Zmora zwana Gnieciuchem, Kocmołuch, Maruda, Mróz, Mrucek, Matołek, Paskudnik, Poroniec, Smęda, Srala, Tęsknica, Trusia, Latawiec zwany Chmurnikiem lub Obłocznikiem, Dola, Bobo, wspomniane wcześniej Dydko zwany niekiedy Bucem, Ćmok, Bies, Licho, Warchoł i wiele innych - to imiona dawnych demonów słowiańskich. Imiona ich to niemal niesłyszalne echa dawnych wierzeń... Obecnie nie należą one już do obszaru zainteresowań młodego pokolenia zamieszkującego wieś. Również średnie, a niekiedy starsze pokolenie wstydzi się tych "zabobonów". Natomiast wśród osób mających na ten temat pewną wiedzę, daje się zauważyć niekorzystne dla dawnej sfery wierzeniowej procesy "nakładania się" ludowych wierzeń z informacjami mający swoje źródło w środkach masowego przekazu. Nasiliło się szczególnie w ostatnich 20 - 30 latach. Jest to zjawisko normalne i nieodwracalne. Coraz częściej możemy usłyszeć legendy i opowieści typu " O królu Brzoście, jego trzech córkach i czarowniku Batalionie", " Dumie Jaćwinga", "Klątwie wróżki Zatory" czy wreszcie "O szczeniaku kupionym od Ruskich, który wyrósł na niedźwiedzia"...

Literatura : Bohdan Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków. Łódź 1981.
Bohdan Baranowski, Ludzie gościńca w XVII-XVIII. Łódź 1986.
Irena Drowdiłło - Batura, Relikty kultury tradycyjnej w świadomości mieszkańców powiatu augustowskiego w końcu XX wieku: nazewnictwo, duchy, strachy, zwidy, lecznictwo. w: http://www.astn.pl/r2007/relikty.htm
Zygmunt Gloger, Encyklopedia Staropolska repr. Warszawa 1972.
Renata Kaczyńska - Łuba, Krzyże i kapliczki w tradycji ludowej Podlasia. Praca dyplomowa napisana pod kierunkiem dr Natalii Szydłowskiej. Białystok 2006.
Małgorzata Kalicińska, Fikołki na trzepaku. Wyd. Zysk I S-KA. 2009 Poznań.
Wojciech Krasucki, Krzyże i kapliczki przydrożne jako znaki podziału przestrzeni w: Polska Sztuka Ludowa z. 3-4/ 1986.
Irena Lewoc, Tajemnica Pobojnej Góry w: Nasz Sztabiński Dom 6/2013.
Witold Lewoc, Zwyczaje, obrzędy i tradycje ludowe ziemi sztabińskiej w: Nasz Sztabiński Dom 4/2014.
Alicja Maciejek, Demony przyrody i personifikacje zjawisk przyrodniczych w wierzeniach ludu białoruskiego w XVIII i XIX wieku w: Rocznik Białostocki XIII/ 1976.
Józef Maroszek, Jaświły. Dzieje obszaru gminy do końca XVIII wieku. Białystok 2004.
Aleksander Metelski, W dorzeczu Ełku w: Ziemia 17-20/1931.
Aleksander Mianecki, Postać demona wodnego w ludowych przekazach wierzeniowych w: Literatura Ludowa 2 / 2002.
Kazimierz Moszyński, Kultura Ludowa Słowian. Z. 1-2, 1939.
Kazimierz Omiljanowicz, Lata młodości górnej i chmurnej. Suwałki 2006.
Barbara Podgórska, Adam Podgórski, Wielka księga demonów polskich: leksykon demonologii ludowej. Wyd. KOS 2005.
Antoni Kazimierz Osiecki, Moja biografia. (wspomnienia w maszynopisie udostępnione mi przez autora).
Leonard Pełka, Polska Demonologia Ludowa. Warszawa 1987.
Henryk Sędzia, Łomżyńskie teksty gwarowe. Łomża - Kielce 1996.
Jerzy Sienkiewicz, Demonologiczne aspekty kultury ludowej okolic Suchowoli w: Białostocczyzna 1/1995.
Jerzy Sienkiewicz, Jolanta Wasila, Demonologia pogranicza kultur w Polsce północno - wschodniej. Białystok 2010.
Sławomir Sikora, Cmentarz. Antropologia pamięci w: Polska Sztuka Ludowa, z. 1-2/ 1986.
Jadwiga Solińska, Dawne tradycje i obyczaje w Wąsoszu Grajewskim i okolicach. Lublin 2006. Arkadiusz Studniarek, Demonologiczne aspekty kultury ludowej... w: http://inter.home.pl/studniarek/krzyze.html
Franciszek Zabielski, Z życia i pamięci. Ludowa spółdzielnia Wydawnicza. Warszawa 1971.
Elżbieta Zielińska, Grzeszna niewinność. Niechrzczeniec w religijności ludowej w:http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,255024,grzeszna-niewinnosc-niechrzczeniec-w-religijnosci-ludowej.html
Są jeszcze na wsi upiory w: Ziemia Łomżyńska 4/1920.

Informacje od Pani Dąbrowskiej z Szostaków, Państwa Klimaszewskich z Klimaszewnicy oraz Panów: Kazimierza Dąbrowskiego z Trzciannego, Wiesław Mosaka z Legionowa, Stanisława Niedziółko z Grajewa, Antoniego i Stanisława Osieckich z Chwaszczyna, Stanisława Prokopa z Nowego Dworu Mazowieckiego i Edwarda Szlejtera z Gdańska. Wszystkim wymienionym osobom serdecznie dziękuję.

Specjalne podziękowania dla Pani Kamili Mosak z Legionowa za korektę tekstu i cenne uwagi.

opracował Jarosław Marczak, Legionowo jaroslaw.marczak@o2.pl

2006 © e-monki.pl & A. Studniarek